17 XI - 8 XII 2000
Jerzy Busza - Autoportret, Warszawa, 1982
Busza z bliska
(wspomnienie)
"W ludzkim zachowaniu jest zarazek, który sprawia, iż chcemy wykonywać specjalne przedmioty, które będą nam bliskie, które będziemy szanować.(...) Istnieje u wszystkich ludzi wspólna wszystkim kulturom biologiczna skłonność, by się domagać tego dodatkowego wymiaru ludzkiej egzystencji.(...) Zależy mi na wyjaśnieniu tego podstawowego 'zarazka' wywołującego tworzenie sztuki."
(Ellen Dissanayake)(Gablik, 1995:43-45)
"Picasso wielokrotnie podkreślał, że dzięki fotografii uzyskał dostęp do 'pierwotnych wizji', tych które jako pierwsze nasuwają się na myśl artyście, kierując powstawaniem dzieła, trwając wśród przemian jego materializacji."
(Baldassari,1997:243)
Jerzego Buszę poznałem dzięki Urszuli Czartoryskiej w połowie lat siedemdziesiątych. Zaczęło się od tego, że wygłosiłem zaraz po niej referat na jakiejś sesji w poznańskim Muzeum Narodowym. Referat dotyczył dwuznacznego smaku zwycięstwa idei frontów ludowych w Europie lat trzydziestych domagających się wpuszczenia mas do ogrodów sztuki oraz technologicznej (bo fotograficzno-filmowo-telewizyjnej) realizacji Malraux-owskiego raju "muzeum wyobraźni". Czartoryska pisywała o sztuce nowoczesnej, w tym fotograficznej i prowadziła dział fotografii w łódzkim Muzeum Sztuki. Wdałem się z nią w żywszą rozmowę, czego wynikiem było zaproszenie mnie na spotkanie krytyków oraz artystów fotografików w Uniejowie. Tam poznałem Buszę, który podszedł do mnie i powiedział, że bardzo mu się podobały moje "Komentarze filologa" na łamach poznańskiego "Nurtu". Z wszystkimi był na 'ty' albo na 'pan brat', wszystkich znał, wszędzie pisywał i wszędzie bywał w świecie fotografii artystycznej. Poklepał mnie po ramieniu, zaprosił na butelkę feedback'u i wtajemniczył w sieć festiwali, warsztatów, wystaw, sympozjów, muzeów, domów kultury, periodyków oraz redakcji, dzięki którym utrzymywał się z pisywania krytycznych tekstów o sztuce fotograficznej w Polsce ostatniej dekady przed powstaniem "Solidarności". Zaraz też zastrzegł się, że to tylko dla chleba, bo tak naprawdę, to on pisze opus magnum (na temat sztuki w ogóle a sztuki fotograficznej w szczególności), o którym też wspominał często w ożywionej korespondencji, jaką natychmiast nawiązaliśmy i prowadziliśmy przez piętnaście lat. Pisywaliśmy do siebie listy nawet jeśli tego samego dnia spotykaliśmy się z jakiejś okazji u niego w Warszawie albo u mnie w Poznaniu albo jeszcze gdzieś indziej w Polsce. Może się to wydać dziwne, ale nam się wydawało normalnym sposobem bycia. Skąd braliśmy czas na pisanie listów? Jest wiele prawdopodobnych wyjaśnień. Po pierwsze telewizja w epoce Gierka była dość nudna, za awangardę uchodziły popłuczyny po odwilży 1956 roku, Głowacki i Brycht nieudolnie usiłowali naśladować Hłaskę, najciekawsze rzeczy działy się w radiu, na III programie UKF ( a słuchając radia listy można pisać, w odróżnieniu oglądania telewizji). Specjalnego wyboru w polskiej telewizji nie mieliśmy: TV satelitarnej jeszcze nie było, videoteki nie istniały, jedyne ciekawsze filmy mozna bylo oglądać w dyskusyjnych klubach filmowych. Można zatem było chwytać za pióro, co Busza czynił nieustannie:
"Intuicja cię nie zawiodła. Idę drogą 'hermeneutyki rozumiejącej'. Raz mi się wydaje, że jestem jej przednią strażą, ale nigdy nie opuszczają mnie wątpliwości. Mój pomysł jest prosty jak pierdolenie, może dlatego nikt się nim rzeczywiście nie przejął. Ja mianowicie bardzo bym chciał zrestaurować "hermeneutyczny dom", czyli to, o czym wszyscy marzą, ale czego dzisiaj nie wypada poprostu(1) poruszać w towarzystwie... ot co. Poczekaj jednak. To wszystko. Ściskam cię najserdeczniej - trzymajcie się. Pracuj spokojnie. Jerzy."
(list z 3 września 1988 roku)
Nieustannie mnie też upominał, że jeszcze nie napisałem swojej wielkiej księgi, przypominał, że muszę ją napisać, by mieć z czym przejść do historii, napominał o tym, żeby się zabrać do roboty, wspominał o tym, żebym nie zapominał o jego przypominaniu:
"Hm... w takim kontekście 'Umysł wyzwolony'(2) pobrzmiewa marksistowsko. Uważaj. Nie zagraża ci nieznośna lekkość istnienia, ale nieznośna lekkość twojego pióra. Konkluzja generalna: cholernie mi się podoba pokazanie 'wyzwalania się umysłu.' Pomysł cudowny, ale byłoby lepiej, żebyś nie dotykał poważnej sztuki, bo się na tym nie znasz i każdy fachman to od razu odczyta. Chociaż oczywiście, wygodniej jest ci schować się za sztukę. To też rozumiem. Tylko że taką książkę możesz napisać, jak dzieci mówią, albo po całości albo daj sobie spokój, bo robiąc kompromisy wyjdzie ci gówno. To w każdym razie powinno być odwrotnością Miłosza. Ja kiedyś chciałem napisać c. dalszy 'Małej historii fotografii' Benjamina, historii ideologii i załamałem się, kiedy to sobie wyobraziłem - jak to jest naprawdę - do końca. Na to trzeba dystansu, jakiegoś strząśnięcia z siebie wszystkich polskich paranoi. Ale ty, kto wie, Ty to możesz zrobić, ale pod warunkiem, że powiesz sobie: że już nigdy nic więcej nie napiszesz I że piszesz to tak, jakbyś pisał ostatnią rzecz w życiu i że to jest Twój testament czy coś w tym rodzaju. Tylko wówczas będzie to prawdziwa książka."
(list z 13 sierpnia 1988)
Zgodnie z zapowiedzią kontrolował to, co mu podsyłałem, pilnując, żebym uszanował jego hierarchie na terenie krytyki fotograficznej, nie szczędząc brutalnego czasami ale zawsze dowcipnego i jędrnego komentarza:
"Żebyś nie sądził, że się czepiam... Zacząłem właśnie czytać, ma się rozumieć, że z zaciekawieniem 'Antykartezjanizm'. I już na stronie 1, trzeci wiersz od góry powiadasz takie rzeczy: 'Nasze marzenia senne, majaki, zwidy i urojenia, koszmary i zmazy, wypływające we mgle z mroków snu i podświadomości...' Być może, bo odmieniec jesteś i bałaganiarz, Tobie zmazy wypływają we mgle z mroków snu i podświadomości. Być może powiadam, bo mnie jeżeli wypływają, to z chuja."
(tamże)
Lojalnie jednak poprzestał na poprawkach oraz wybrzydzaniu a następnie posłał mój esej o antykartezjaniźmie do redakcji "Fotografii", z której właśnie go zresztą wyrzucono, zaopatrzywszy w zręczne wprowadzenie:
"Szanowny Panie Szefie,
Nie tracę nadziei, że list mój, w rzeczy samej pożegnalny już trafił do rąk Pańskich. Tedy teraz, kiedy nie jestem już ryczałtowcem, kiedy ja mam trosk mniej, a Pan więcej, bo Panu przybyły moje a ja wierzę w bilans kosmiczny, - przesyłam pewną propozycję, a potem, za czas jakiś, przyślę następną.
Najpierw napiszę słów kilka na temat słanych Panu tekstów a potem warunki handlowe.
Zatem: wszystko zaczęło się od propozycji Sławka Magali, sięgnięcia po 'stare ideologie' i 'stare filozofie', by nimi komentować fotografię. Rzecz jasna, On mi zrobił ten przykry kawał na kanwie postmodernistycznych deliberacji. Przykry, bo ubiegający moją pomysłowość, niestety. Ale przy okazji, S. Magali udało się pokazać nowy kierunek potencjalnych zainteresowań krytycznych z czego - kto wie - jakie jeszcze wyniesiemy korzyści. Nie wiem czy Panu akurat to cokolwiek powie, ale kiedy parę lat temu bardzo poważnie przemyślałem personalizm, to personalistyczna właśnie sugestia, by raz jeszcze 'przelecieć' historię myśli od Renesansu po dzisiaj, tyle, że już bez błędów - wydała mi się bardzo bałamutna. Sławek M., zapewne z innych inspiracji, zrobił jednak z tego praktyczny użytek. Moim zdaniem niedostateczny, ale w polskim piśmiennictwie krytycznym z pewnością oryginalny, wart więc krytycznego komentarza.
(list z 28/29 sierpnia 1988)
O ile pamiętam naszej polemiki ówczesny redaktor naczelny "Fotografii", Wiesław Prażuch, nie wydrukował, choć głowy nie dałbym, bo już wtedy mieszkałem w Holandii i nie wszystkie numery tego pisma wpadały mi w ręce. Busza przeżywał bardzo boleśnie załamanie się pewnych ptolemejskich założeń geopolitycznych z okresu PRL oraz ich wymianę na niepewności kopernikańskiego przewrotu czyli schyłkowej, jaruzelskiej fazy komunizmu w Polsce, tuż przed upadkiem sowieckiego imperium. Załamywały się jego stare współrzędne, które kazały mu odmawiać przeprowadzki na wschodni brzeg Wisły, do wygodniejszych mieszkań, w obawie, że nie zdąży wyjechać do Poznania kiedy Rosjanie zrobią sobie powtórkę z Suworowa i urządzą prywatkę na Pradze. Te rozterki znajdują odbicie w listach, w nostalgicznej próbie przekonania i siebie i mnie, że jeszcze wszystko rozumiemy, że jak zwykle żeglujemy zręcznie przez kolejne zakręty historii, ale sicher ist sicher, i basta:
"Weź cyrkiel. Wbij nóżkę w środku Rotterdamu i (na mapie oczywiście) rozciągnij drugą nóżkę do granicy NRD, a potem zatocz koło ku Paryżowi. Zobaczysz, że Eisenach i Wersal leżą na jednej linii tego okręgu. Powiedz więc swoim holenderskim studentom, że siedzę w tanku w wersalskim ogrodzie i mam ochotę na tulipany, wiatraki i saboty ich dupeczek. Otóż ci nie uwierzą, wyśmieją Cię i będą mówić o ruchach pokojowych. To jest właśnie klucz do myślenia europejskiego. No, chyba że ktoś woli wybory Miss Polonii."
(list z 28 sierpnia 1987)
Próbował to jakoś ugruntować socjologiczną hipotezą, którą ja bym nazwał intuicyjnym przeczuciem siły motywacyjnej ukrytych ran awansu społecznego:
"Polska współczesna jest krajem na wskroś chłopskim. Europa (chyba?) mieszczańskim. Nasze aspiracje mają charakter inteligencko-ziemiański. Ich - "wielkoburżuazyjny", tak mi się wydaje. I zobacz te "światowe" wzory. Oni gonią USA i Japonię. My uciekamy przed Rosjanami. To dotyczy mentalności, kultury, stylu życia."
(tamże)
Ale nie poświęcił temu zagadnieniu uwagi krytycznej, nawet wówczas gdy pisał, ciepło i ze zrozumieniem, o wspaniałych zdjęciach Zofii Rydet z cyklu "zwiadu socjologicznego". Geopolityczny przełom, samodzielny i samorządny rozpad Związku Radzieckiego, który już zaczął zmierzać do rozwiązania, znacznie bardziej przykuwał jego uwagę. Stąd kategoryczne powtarzanie prawd ponadhistorycznych:
"Nie ma mowy o powrocie Polski do Europy, bo Polska jest typową kładką i wszystko zależy w którą stronę wypniesz dupę. Raz to jest zachód dla wschodu, innym razem wschód zachodu. Nie ma mowy, od Jagiellonów - ojczyzna jest na peryferiach. Amen."
(tamże)
O tym, że nic się w gruncie rzeczy geopolitycznie nie zmienia, przekonywał mnie wieloma argumentami, czasami, metoda biblijną, stosują barwne przypowieści. Na przykład w jednym z listów przytoczył anegdotkę o rozmowie między panienką lekkich obyczajów a niezadowolonym klientem przy barze w nocnej "Kongresowej". Klient się zdenerwował, zamachnął, panienka poleciała na parkiet. Podpity niedoszły klient odwrócił się do niej i wymamrotał: "Jak nie wiesz, k
o jak zyć, to żyj jak towarzysz Dzierżyński". Przekonywał też poniekąd działając na moją podświadomość specyficznymi dokumentami, na jakich wypisywał swoje listy. Busza miał dostęp do jakiegoś archiwum historii ruchu robotniczego czy czegoś w tym rodzaju, bo czasami pisywał na przykład na plakatach rozlepianych przez Rosjan po 17 września 1939 roku na zajmowanych ziemiach wschodnich Rzeczpospolitej, czasem na formularzach kandydackich do partii bolszewickiej, czasem na odezwach Komuny Paryskiej albo na facsimile pierwszych stron komunistycznych gazet Kominternu (na przykład "Biuletynu Komitetu Centralnego Międzynarodowej Organizacji Pomocy Bojownikom Rewolucji MOPR" donoszącego o tym, co się dzieje w "tiurmach Polszi").
Utwierdziwszy się w przekonaniu, że prowadząc nawigację urządzeniami ptolemejskimi da się dopłynąć równie daleko co niepewnymi jeszcze kopernikańskimi, a więc wychodząc z założenia, że jak nie komuna to jakieś inne fatum i tak go zmusi do walki o przetrwanie na marginesie kulturalnego establishmentu, a o poważne pieniądze i uznanie i tak się nie ma co bić, Busza spokojnie powracał do fotografii:
"Zawsze marzyłem o zrobieniu numeru o Hannah Arendt. Wiem, wiem, wiem. Szukałem więc 'fotograficznego' klucza, który by się pojawił. Teraz już wiem, że niczego nie wymyślę. Wracam do starego pomysłu, czyli do książki H.A. 'Benjamin,Brecht. Zwei Essays'. Rzecz się ukazała w München 1971 stosunkowo niedawno.(...) Ile by cię kosztowało zrobienie xeroxu z tych kartek? (...) Bardzo cię proszę byś w ten list nie owinął kanapki"
(list z 19 sierpnia 1987)
Filozoficzna refleksja nad zarazkiem sztuki w epoce zarówno technologicznej rewolucji (Benjamin) jak i totalitarnych zagrożeń (Arendt) plus fotografia jako własne poletko doświadczalne. Oraz barwna wizja kanapki owiniętej w list od niego. Zawsze do tej refleksji powracał upominając mnie, żebym się nie ociągał tylko pchał naprzód estetykę, zwłaszcza fotografii:
"Chciałbym więc wiedzieć, czy guzdrzesz się ze swoją książką, bo dotarł wreszcie do Twojej wyobraźni kurs dolara czy masz jakiś inny, nowy pomysł? Ciekaw jestem jaki. W tej chwili wybiegam na dwór. Potem napiszę coś szerzej. Serwus. Trzymajcie się. Jurek."
(list z 26 sierpnia 1987)
Parę lat temu (1998) pojechałem w chłody i mglisty grudniowy dzień między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem do Radomia. Wybrałem się razem z innym przyjacielem Jurka Buszy, dziennikarzem, publicystą i scenarzystą, Andrzejem W. Pawluczukiem, aby położyć kwiaty na jego grobie. Dzięki uprzejmości Grażyny Wieczerzyńskiej nie błądziliśmy. Na płycie grobowej napisano, że był krytykiem. Archiwum, które pozostawił, nie udało nam się odnaleźć.
Sławomir Magala
Przypisy:
(1)
Pozostawiam błędy pisowni, jak na przykład łącznie napisane 'poprostu' zamiast 'po prostu' albo oboczności jak na przykład czasownik 'zrestaurować' zamiast 'odrestaurować' w takiej formie, w jakiej zapisał je Jerzy Busza. Pisywaliśmy bowiem do siebie odręcznie albo na maszynach do pisania, nie korzystając z dobrodziejstw komputerowego strażnika poprawności.
(2)
Nosiłem się kiedyś z zamiarem napisania takiego traktatu filozoficznego o wyzwolonym umyśle, ale do dzisiaj zamiaru tego nie zrealizowałem. Prawdopodobnie dlatego, że aluzja do Miłosza jest nazbyt oczywista, a po drugie dlatego, że wyzwalanie się umysłu jest procesem, który jak dotąd nie skończył się jeszcze - zatem co najwyżej można mówić o umyśle wyzwalanym a nie wyzwolonym. Z kolei pisać o umyśle wyzwalanym to praktycznie pisać o nieustannej żmudnej walce o odrzucanie przesądów światło ćmiących, czyli o historii w ogóle. Odważył się na to w czasach nam najbliższych wyłącznie Francis Fukuyama, jednak jego próby z "Końca historii i ostatniego człowieka" doprowadziły z grubsza tylko do pochwały Pax Americana po wygranej Zimnej Wojnie, co trudno uznać za wybitne osiągnięcie poznawcze. Ostatecznie Fukuyama dochodzi do wniosku, że spustoszeniom, jakie sieje upowszechnianie się globalnego rynku, należy się przeciwstawić spontanicznie wyłanianymi normami (norming society), nie podając, jak je odróżnić od przesądów światło ćmiących, zwłaszcza jeśli podlegają nieustannym rewizjom i zmianom.(Fukuyama, 1999)
Jerzy Busza i Antoni Mikłajczyk - Foto: Leszek Golec, Orońsko, 19??
Jerzy Busza i Józef Robakowski - Foto: Zygmunt Rytka, Kolekcja prywatna, 19??
Jerzy Busza z przyjaciółmi - Foto: Jerzy Grzegorski, Łódź, 1991
Copyright ©2000 Galeria FF ŁDK, Sławomir Magala.