Galeria FF wersja językowa
14-29.01.2005
Andrzej Różycki
fotografia
fotografia
Fotografia nostalgiczna
     Im dłużej twórczo tkwię w fotografii, tym bardziej zda mi się nieogarniona, widzę ją z coraz większymi możliwościami pól artystycznej kolonizacji, aneksji, eksploracji... Przez twórców użytkowana jest w niewielkim wycinku pola jej możliwości, sposobów wytwarzania, zarysowywania jej terytoriów, jakiejś jej głębi... Zostawmy te rozważania jednak innym.
      Ja drogę w fotografii za każdym razem – czy w grupie, czy pojedynczo – przechodzę „... swoimi drogami”, (podążając za tytułem ostatniej mojej wystawy retrospekcyjnej w Krakowie). Wynikałoby z tego, że od blisko 40 lat, odkąd powstał tytuł zdjęcia inspirującego tę wystawę, stał się on „podprogowym” programem dla moich indywidualnych ścieżek fotograficznych. Po nieustannym doświadczaniu i błądzeniu, chcę mimo wszystko na tych ścieżkach pozostać. Powiem więcej, że szczególnie podoba mi się wędrować po zachwaszczonych i zarośniętych (zapomnianych) dróżkach.
      Właściwie nigdy nie interesowała mnie fotografia ścigająca się z czasem, czy chociażby nawet ta równoległa z rzeczywistością. W większości wypadków interesował mnie czas zawieszony, niedookreślony i raczej zanużony w przeszłości. Cóż, wychowałem się na fotografii, która wymagała oprócz piękna i tajemnic wielu ciemni, również rozłożenia w czasie kilku procesów dla ostatecznego powstania obrazu fotograficznego.
      Aplikowanie negatywu do aparatu, wybory czasu migawki (też problem czasu!), oczekiwanie na wypełnienie klatkami całego filmu, czy zebranie kilku negatywów, by potem wywołać je w ciemni, przeglądanie mokrego negatywu... Suchy negatyw włożony do powiększalnika, tworzenie ciemni, wyłanianie się obrazu w oliwkowym świetle – ileż to emocji i radości rozłożonych w czasie! To musiało trwać. Nie ma się to nijak do dzisiejszego, natychmiastowego oglądu w najnowszej technologii.
      Im bardziej rozwija się technologia i cyfrotechnika, komputeryzacja czasu, tym bardziej moja wyobraźnia (nawet, gdyby ktoś chętnie nazwał mnie anachronicznym) coraz sentymentalniej sięga do technik dawnych epok. Uproszczony model tej mojej teorii jest następujący: im bardziej jest skomplikowana i wydłużona w czasie technika powstawania obrazu (im więcej ciemni) tym więcej mam szacunku do tej fotografii. Ten sam szacunek widać na twarzach osób fotografowanych również na dawnych zdjęciach amatorskich. Tym wyraźniej się to rysuje, im odleglejszy jest czas powstania zdjęcia. Ponadto w stawaniu vis á vis aparatu zarysowywał się cały teatr wzruszeń, napięć i powagi. Przyznam, że zadurzyłem się w specyfice tej dawnej fotografii. Czy dzisiaj jest to jeszcze możliwe?
      Fotografia ma zdecydowanie swój język. Myślę oczywiście o starej technologii. Fotografia dla mnie nie jest tylko „przygodą plastyczną” - ma swoje głębie, ciemnie i tajemnice. Ma poza tym to, czego nie może mieć inna dziedzina sztuki, ani technika zapisu (włącznie z filmem) - utrwalenie i zamrożenie chwili. Inkluz czasu i miejsca zatopiony w żelatynie. Onegdaj o ważności utrwalenia przez fotografa swojego oblicza zadziwiająco wiedział każdy. Przed fotografowaniem następowało swoiste namaszczenie, ubieranie się odświętne, pozowanie pełne powagi, wydelegowywanie z siebie maksymalnie najlepszych cech, piękna wyrazu twarzy i generalnie usztywnianie się. To usztywnianie się to zarówno daleka, jak i w końcu niedaleka pamięć (w zależności od pokolenia), że dla aparatu i negatywu niskoczułego trzeba oddać siebie dłużej. Może dlatego te odległe zdjęcia emanują prawdą, wiedzą o przeszłym życiu i mają dar przekonywania do siebie, do odległych spraw i ludzi.
      Dzieciństwo jest darem od Boga - jednorazowym, niepowtarzalnym. Wydaje się to być prawdą raczej mało odkrywczą. W tym podarowanym czasie, w młodym człowieku następuje tak ogromne skondensowanie doświadczeń, moc ciekawości świata, spotęgowanie emocji i wrażeń, pierwsze doznanie tajemnic świata, pierwsze podglądy, oglądy i ... poglądy. Nie da się już tego nigdy zastąpić zachwytami i wiedzą lat późniejszych. Pozornie więc świat dzieciństwa jest niepowracalnym, lecz jak mówią z drugiej strony doświadczenia i akty twórcze bardzo wielu artystów, ten czas powrotu jest możliwy. Jeżeli nawet tak nie jest do końca, doznanie dziecka staje się potężnym motorem dla ważnych dzieł literackich, muzycznych, plastycznych. Dzieła te dodatkowo mają tak niezwykłą moc oddziaływania na innych, stają się ikonami pokoleń, wieku i wchodzą w kanon dziejów kultury, przechodząc tym samym do nieśmiertelności. Czy dziecko jest odtwarzalne? Można by zażartować, że gdy przechowujemy negatyw ze zdjęciami dziecka, to pewnie tak. Jednak najlepiej nosić dziecko w sobie jak najdłużej.
      Tak na marginesie, zresztą całkowicie w kręgu moich zainteresowań sakralnych, ten kult dzieciństwa wydaje się, iż mógł powstać w kulturze chrześcijaństwa, głównie katolicyzmu. Dzieje się to przez szczególne pielęgnowanie i uwypuklanie pamięci narodzin Chrystusa, w nieustannym, corocznym, kolistym przypominaniu sobie tego wydarzenia.
      Ja osobiście, chociaż może wydać się to ryzykowne, uważam, że fotografia w sposób bardzo istotny przyczyniła się do kultu dziecka i spostrzeżenia, że dzieciństwo to bardzo istotny moment w procesie kształtowania człowieka. Może to zbieg okoliczności, że do czasu powszechności funkcjonowania fotografii, rola dziecka i czas dzieciństwa był absolutnie lekceważony. Może musiał człowiek się przyjrzeć uważnie i spostrzec swoją powagę w fotografii okresu dziecięcego. Ten czas zatrzymany stał się czasem uważniejszej pamięci o swoim dzieciństwie i wadze tego, co w tamtym okresie się wydarzyło. Człowiek dorosły patrząc na swoje dawne zdjęcie może znacznie łatwiej tym samym przywołać pamięć o wrażliwości i etapach kształtowania własnej osobowości.

      Późne słowo o ojcu
     Czy przyznanie się do motorotwórczej wartości zdjęć, którymi nabrzmiewałem w okresie dzieciństwa, dziś ma i może mieć znaczenie napędowe i płodne twórczo? Muszę się przyznać, że zdjęcia z archiwum rodzinnego, w tym w głównej mierze ojcowskiego autorstwa, po wielekroć były pośrednią, bądź bezpośrednią inspiracją wielu moich zdjęć artystycznych powstałych w każdym okresie mojego działania. Waga zdjęć rodzinnych w moim przypadku jest z całą pewnością znacząca. Sądzę właśnie, że doświadczenie tamtych fotografii zdeterminowało mnie, by zostać twórcą! Wyobraźmy sobie chłopca w bardzo prowincjonalnym miasteczku, w którym pojawił się po wojnie z rodzicami z racji przepędzenia z Baranowicz, z ziem zza Buga. Jako mały chłopiec nie miał pamięci o tamtych stronach, tylko fotografie dawały świadectwa o istnieniu tamtego świata.

      Wystawa ta, czy szerzej, początek prac fotograficznych rozpoczynających rozważania nad wpływem fotografii rodzinnej w mojej twórczości, śmiało określam mianem Fotografii nostalgicznej. Tytuł ma tu swoje kluczowe znaczenie. Nostalgia dla mnie ma wartość niezmiernie motoryczną i konstruktywną. Bez przyznania się do ciągot natury sentymentalnej te prace, sądzę, nie mogłyby zaistnieć. Mało, bez wieloletniego, wręcz kilkudziesięcioletniego przyznawania się do melancholicznego sposobu rozpoznawania i przyjmowania świata, nie byłoby tej wystawy. Do tej odwagi mimo wszystko musiałem dorastać, by w końcu móc się przyznać do „dziecka” tkwiącego w moich wcześniejszych pracach.
      Z pewnością nie dojrzałbym do tej wystawy, gdybym od dłuższego czasu nieustannie nie zastanawiał się nad prymarnością, prasensem powstawania wizerunku fotograficznego. Nad przemożnym i magicznym lgnieniem człowieka do tajemnic soczewek aparatu. Dostojność aktu fotograficznego kazała mi pójść dalej w myśleniu o duchowości w ogóle i o zarzuconym pochopnie sacrum w sztuce. Jak to się stało, że sacrum w fotografii jest nieomal nieobecne, co najwyżej szczątkowo. Z pewnością antropologia i religioznawstwo ze swoimi przekonywującymi teoriami, pchnęła mnie w dogłębne rozumienie „rajów traconych”. A to już był krok od mojej „nostalgii” do skromnego arsenału zdjęć rodzinnych. Melancholia nieustannie wlecząca się za mną dopełniła postanowienie, by wrócić twórczo do tego, co wypełniało mnie w dzieciństwie. Tytuł wystawy oczywiście mógłbym nadać w potencjalnie dziesiątkach innych wersji (w tym jestem dobry!), celowo pozostaję przy tej nazwie, gdyż to określenie mówi dużo o potędze wspomnień. Co prawda przy tej okazji widzę już kwaśne miny wielu „postępowych” twórców. Dalibóg jednak postęp pełen ukłonów w kierunku kultury masowej i komercjalnej, nowinek technicznych, nie jest żadnym postępem duchowym – a może wręcz jego wyrugowaniem.
     Bowiem:
Tylko fotografia nostalgiczna może zapewnić ci powodzenie i szczęście!!!

      Trudno dziś do końca odtworzyć sobie stan emocjonalny przy wielokrotnym oglądaniu i powracaniu do tych zdjęć w dzieciństwie. Na zewnątrz wszystko było w normie, potem się dorastało i w głowie były „inne rzeczy”, charakterystyczne dla młodych. Normalnie. Ta „nostalgia” zaczęła wychodzić, gdy powstała możliwość zrealizowania się jako fotografik. Potęgowała się, gdy krzepłem jako twórca. Ujawniła się całkowicie, gdy zrodził się pozytywny doping, presja grupowa („Zero-61”), gdy czułem wyraźnie, iż należy wyraziście określić swoją indywidualność i odrębność. Czyli co? Czyli sięgnąć do tego, co tkwiło we mnie i czym byłem nasączony od najmłodszych lat.
      W praktyce zdjęcia rodzinne, mimo iż są zakotwiczone głęboko w umyśle, przy innej sytuacji życiowej i profesji, musiałyby pójść w zapomnienie. To zrozumiałe, bo ten mechanizm działa tak w każdym innym przypadku zwykłego człowieka. Fotografia co najwyżej staje się jednym z najintymniejszych doświadczeń i jest przechowywana w ludzkiej pamięci. I nawet te najintensywniejsze wspomnienia, westchnienia i „nostalgie” prywatne dotykają najczęściej jednego, góra dwóch pokoleń. Siła oddziaływania fotografii rodzinnej rozpływa się z czasem. Moc i magia zdjęć maleje. Dlaczego mam się przyznawać do wpływów sztuki wielkiej na moją twórczość? Oczywiście zapoznawałem się z nią w dzieciństwie z pozycji małego chłopca w małym miasteczku (Żychlin), nieomal środka Polski, ale odległego od wszelkich centrów kultury. Znałem sztukę jak mało kto w tym miasteczku, jednakowoż z reprodukcji w książkach, zazwyczaj czarno-białych, z kolorowych pism czy gazet z najczęściej przebijającym z drugiej strony drukiem. W zdjęciach ojca, czy w innych zdjęciach rodzinnych (o większych formatach wiszących na ścianie i mniejszych w albumie, a tak naprawdę większość spoczywała w okrągłej lnianej torbie z haftem kaszubskim) miałem do czynienia w końcu z absolutnym oryginałem.

      Zdjęcia krzyczały politycznie, lirycznie, emocjonalnie... Nie umiałem tego w tamtym czasie, ani długo potem, nazwać, bo i nie było takich potrzeb. Nie miałem takiego warsztatu i narzędzi, które znam dziś (choćby literaturę religioznawcy i antropologa M. Eliadego). Dziś śmiało mogę określić i nazwać te fotografie jako klasyczne zdjęcia „raju utraconego”. Z pewnością wiedziałem jednak wtedy o niemożności realnego powrotu ani do miejsc, ani do minionego czasu. W tym wszystkim najtrwalsza wydawała mi się mimo wszystko nadwątlona papierowa fotografia. Nie można zapominać, że zdjęcia dotyczyły osób mi najbliższych z najbliższych. To potęgowało i zwielokrotniało moje uczucia. Była to konfrontacja piękna, wdzięku, wiecznego uśmiechu (bo w tej epoce taka poza przy fotografowaniu obowiązywała) z wyraziście szarą rzeczywistością nadzwyczaj skromnego życia lat powojennych.
      Fotografia nostalgiczna stanowi dla mnie bardzo ważny etap w twórczości. Obrazowo można to przedstawić jako splot moich rozmaitych doświadczeń, poszukiwań i wędrówek po różnych polach fotograficznych rozsianych w czasie. A jednocześnie wystawa daje intymne rozszyfrowania pewnych dzieł, czy pewnych obszarów moich poszukiwań.
      Oczywiście jest to hołd głównie oddany ojcu, który fotografował skromnie na marginesie swojego zawodu filologa, polonisty i łacinnika, (wykładającego również grekę). Jakie to odlegle. Zdjęcia i zakres tematyczny był wręcz monotematyczny (mama, rodzina i przyjaciele), kanon póz do pewnego stopnia powtarzający się, może manieryczny (ile razy można fotografować kobietę w kwiatach?). Jednak to potrafiło mnie zniewolić, uwieść, kazać wspominać „nostalgicznie” po dzień dzisiejszy. Może pewnym wyzwoleniem „z pęt” będzie ta wystawa.

      Andrzej Różycki. Łódź, grudzień 2004
fotografia
fotografia
Copyright ©2003 Galeria FF ŁDK, Andrzej Różycki.