Jak zobrazować czas?
Problem chyba tak stary jak sama sztuka. Desperackie próby uchwycenia tego, czego ze swojej istoty uchwycić nie można - zwłaszcza w operującej
tak statyczną formą dziedzinie jak twórczość plastyczna - spędzały sen z powiek pokoleniom artystów. Od zawieszających czas jak eksponat
w formalinie symultanicznych scen ze średniowiecznych obrazów, po przypominające cykl quasi-filmowych klatek impresje Giacomo Balli i rozbijające
czasoprzestrzenną statykę przedstawienia prace kubistów - uderza uporczywość wysiłków dążących do przeskoczenia dwóch lub trzech wymiarów,
jakimi dysponuje plastyka. Nie bez kreowania ułudy: ani kubistom ani futurystom nie udało się całkowicie wydestylować esencji czasu. Ich działania to bardziej wykrawanie kawałka z fikcyjnej czasoprzestrzennej ciągłości. Zasada pars pro toto zdaje się być jednak nieodzowną ofiarą złożoną na ołtarzu, jaki
stanowi dążenie do przechwycenia istoty czasu i zamknięcia go w wizualnej klatce. Jest on bowiem modelem wyjątkowo niewdzięcznym do fotografowania - permanentnie ukrywa swoje oblicze za grubą woalką zdarzeń, na których odciska swoje piętno. Jak detektywi przybyli na miejsce zbrodni tuż po ucieczce
wyjątkowo zwinnego złoczyńcy, jesteśmy zdani na fotografowanie jedynie jego odcisków palców. Nigdy jego samego.
W owe poszukiwania wizualnego ekwiwalentu czasu wpisuje się cykl PhotoMemory Józefa Żuka Piwkowskiego. Proces fotografowania w regularnych
odstępach twarzy artysty to nie pozbawiona nuty romantyzmu, ale zarazem naznaczona awangardową, konceptualną wręcz metodycznością próba
uchwycenia owych odcisków, jakie zostawia on na powierzchni rzeczywistości. Piwkowski podjął ją jako młody artysta jeszcze w latach siedemdziesiątych i powrócił do niej ćwierć wieku później, kontynuując rozpoczęty rytm poszukiwań, zastępując jednak tradycyjną fotografię analogową techniką cyfrową.
Seria autoportretów ukazuje twarz artysty w rozmaitych, przeważnie codziennych sytuacjach - na ulicy, w samochodzie, w mieszkaniu czy pracowni.
Uderza bezpretensjonalny, migawkowy charakter większości ujęć - jakże daleki od archetypicznych wyobrażeń kryjących się za utrwaloną w tradycji
formą artystycznego autoportretu. Autor nie ukazuje się na nich jako twórca, nie zaznacza w nachalny sposób swojego artystycznego statusu. Unika
wszelkich wizualnych ozdobników mogących zmącić czytelność powziętej koncepcji. Zestawione z autoportretami, jakie nagminnie pojawiają się w historii
sztuki, prace Piwkowskiego ujawniają zasadnicze przesunięcie znaczeniowe - artysta nie rości sobie prawa do odgrywania wiodącej roli w owym teatrze
czasu. Użycza jedynie swojej fizjonomii czyniąc ją obiektem badań, jak naukowiec, który zarazem na zimno i z ukrytą ekscytacją poddaje obserwacji
osobliwą roślinę, metodycznie rejestrując fazy przemian. Strategia Piwkowskiego to właśnie zaznaczenie owej rejestracyjnej roli fotografii - fotografii, która
porzucając tradycyjnie z nią wiązane niemal od początków istnienia walory estetyczne, zaprzęgnięta zostaje w pole działań konceptualnych. Indywidualna,
estetyczna wartość poszczególnych zdjęć odsunięta zostaje w cień przez intelektualną refleksję, jakiej dostarcza cykl. Przychodzi na myśl chociażby
strategia artystów związanych ze szkołą düsseldorfską, zwłaszcza Ernsta i Hilli Becherów - o ile jednak tworzone przez nich cykle skłaniały do refeksji
dotyczącej wizualnej różnorodności miejsc i przedmiotów znajdujących się w określonym zbiorze semantycznym, o tyle seria Piwkowskiego skupia się na
jednym "przedmiocie" - twarzy artysty, poszerzając za to spektrum swojej uwagi o dodatkowy wymiar czasu. I to on właśnie staje się głównym bohaterem cyklu.
O tym, jak silne jest dążenie artysty do tego, by ocalić od zapomnienia codzienne, czasem banalne wydarzenia, świadczy towarzyszący fotografiom
internetowy interaktywny projekt PhotoMemory. W olbrzymim, liczącym setki podstron kalendarzu, rozpoczynającym się w roku urodzin Piwkowskiego, a sięgającym głęboko w przyszłość, umieszczony jest oprócz autoportretów szereg migawkowych zdjęć oraz filmów rejestrujących bardziej lub mniej
znaczące wydarzenia z życia artysty: rodzinną wigilię, wernisaże, podróże. Tym, co najbardziej rzuca się w oczy w tym osobliwym wizualnym pamiętniku
jest nobilitacja czasem pozornie mało istotnych codziennych czynności i zdarzeń, stanowiących wyłowione z rozległych jak ocean przestrzeni minionego
czasu punkty orientacyjne, porządkujące przytłaczającą otchłań przeszłości. Jego wartość nie zawsze zasadza się na doniosłości samych rejestrowanych
zdarzeń. Najistotniejszym elementem zdaje się być to, co zazwyczaj skłonni jesteśmy uznawać za zbyteczne i pomijać przy oglądaniu cyfrowych fotografii
i zapisów wideo: ledwie dostrzegalne w prawym dolnym rogu cyfry - daty, godziny i minuty - w beznamiętny sposób wyznaczające rytm artystycznej
opowieści Piwkowskiego. Opowieści, którą określić można nie tyle jako swobodną twórczą kreację, co próbę niemal archiwistycznej dokumentacji,
stworzenia internetowej bazy wspomnień. Owa baza permanentnie się zresztą rozrasta, powodując, że projekt ma charakter do głębi procesualny, a każda
odsłona jest jedynie kolejną z faz jego tworzenia. Ma on zresztą w przyszłości stanowić rekonstrukcję pamięci nie tylko indywidualnej, ale także zbiorowej,
poprzez zaanektowanie do swojej wirtualnej bazy fotografii, filmów i wspomnień pochodzących z poza archiwum samego artysty. Ta uderzająca swoją
prostą, a zarazem do głębi przemyślaną koncepcją rekonstrukcja przeszłości przypomina silnie naznaczoną estetyką wzniosłości strategię awangardową.
Strategię, która docierając do punktu zetknięcia z Niewypowiedzianym, zarazem w swojej bezkompromisowości dochodzi do ściany w utopijnym dążeniu,
aby pochwycić, opisać i zatrzymać to, czego do końca pochwycić, opisać i zatrzymać się nie da.
Olbrzymie wizualne archiwum Piwkowskiego pozbawione jest jednak tak daleko posuniętej dogmatyczności, a zarazem także takiej konsekwencji, jaką
spotkać można w większości działań awangardowych. Projekt rozpoczęty w 1977 roku, następnie na wiele lat odłożony na artystyczny strych, odradza się jak feniks z popiołu na początku nowego stulecia. I tym razem także nie cechuje go taka metodyczność, jakiej moglibyśmy się spodziewać po
równie przemyślanej konceptualnie pracy. Podstrony poświęcone niektórym dniom są zupełnie puste, inne zapełnione są zdjęciami, filmami, nagraniami
dźwiękowymi - tak jakby artysta pragnął zrekompensować nimi luki w dzienniku lub poczuł irracjonalną potrzebę zarejestrowania jak największej ilości
informacji. Tym samym konceptualny projekt nabiera zaskakująco humanistycznego zabarwienia, upodabniając się do rzeczywistego intymnego dziennika,
w nierównomierny, pozbawiony zimnej kalkulacji sposób wypełnionego wspomnieniami. Nieprzypadkowo w tle wielu autoportretów możemy dostrzec
lustro - fotografie z cyklu PhotoMemory stanowią naznaczone osobistą perspektywą, ale możliwie pozbawione ingerencji artysty odbicie aktualnej chwili,
przejmując poniekąd stendhalowską funkcję powieści.
Cyfrowa, powstająca dwieście lat później wersja realizmu ma jednak charakter do głębi demokratyczny i interaktywny. Internet daje praktycznie
nieograniczoną możliwość podzielenia się własnymi wspomnieniami z przechadzki po gościńcu. Każda perspektywa nosi na sobie piętno indywidualizmu
- mimo, że mamy do czynienia z pozornie beznamiętną rejestracją - co daje możliwość zajrzenia w głąb w praktycznie nieograniczoną ilość odmiennych
punktów widzenia rzeczywistości, osobistego odbioru rytmu, jaki wyznacza czas, toku wspomnień - zawsze osobistego, nawet jeśli dzielonego z innymi.
Cykl PhotoMemory to odchodząca w zapomnienie rzeczywistość pochwycona przez Piwkowskiego. Ilość zarejestrowanej przez artystę intymnej przeszłości
jest trudna do ogarnięcia - a i tak stanowi jedynie niewielki wycinek w olbrzymiej otchłani wspomnień. Podobnie jak ukazujące zaledwie cząstkę przestrzeni
kosmicznej zdjęcia z teleskopu Hubble'a uświadamia jedno: przygniatający rozmiar tego, co nigdy nie miało zostać utrwalone.