Read English

 

 

Pawel Maciak
 
 
 

Cielesność Natury. O fotografii Pawła Maciaka.

 
      Nic bardziej zwyczajnego niż produkty żywienia: gorący wywar zupy, jabłko, buraki, kawałek owocowego ciasta. Permanentna czynność odżywiania, w której uczestniczymy jako wciąż "nienasycona" biologiczna struktura, sprawiła, że trudno jest nam myśleć o pokarmach w innych kategoriach niż jako o czysto utylitarnych składnikach, budulcach naszego organizmu, regulatorach jego całodobowej harówki. Właściwie zazwyczaj w żaden inny sposób nie przykuwają one naszej uwagi. Kanapka z serem, zupa pomidorowa, kotlet schabowy, to atrybuty najbardziej zbanalizowanego, zionącego bezbarwną przeciętnością, wypłowiałego od bezmiaru rutyny obrazka codzienności. Cóż bardziej trywialnego i mechanicznego nad bezrefleksyjny akt przygotowywania i późniejszego konsumowania śniadaniowych bądź obiadowych wiktuałów? Rzadko które oko, wrażliwe na nieszablonowe układy form i plam barwnych, dostrzeże w tych, odrzuconych na antypody myśli, elementach, konstruujących najpowszechniejszą ozdobę Natury - łańcuch pokarmowy, twórczy potencjał, zalążek piękna, choć o mniej "arystokratycznej" genezie. Czy możemy spojrzeć na stojący przed nami półmisek z warzywami bądź mięsem jak na wyrafinowaną konstrukcję, urzekającą bujnością kształtów, zróżnicowaniem drgających, splątanych harmonijnie świateł i barw? Czy wciąrz będzie to dla nas jedynie przedmiot do natychmiastowej konsumpcji, nie posiadający swojej drugiej, być może mniej oczywistej, a przez to bardziej pociągającej niezwykłością tożsamości? Pierwotnej tożsamości, która nie powstaje w oparciu o zgromadzoną wiedzę czy fizjologiczną potrzebę organizmu, a tworzy się w bezpośrednim i spontanicznym kontakcie z walorami estetycznymi nienazwanego a priori biomorficznego widowiska, dość prozaicznie określonego mianem - dla przykładu - kapusty? Czy nie jest to owe "zwyczajne piękno"1, które poprzez roztopienie się w rzeczywistości, zstąpienie do zdegradowanych przez swojskość poziomów realności, jest na tyle zarozumiałe, by rościć sobie prawo do bycia jedną z manifestacji piękna?
     W tradycji malarstwa europejskiego przedstawienia żywności, tego skolonizowanego, przystosowanego do praktycznych potrzeb człowieka pierwiastka żywiołu Natury, mieściły się zwykle na marginesie "prawdziwej", ważkiej sztuki, której horyzont poznawczy daleko wykraczał poza sferę ziemskiego bytowania istot ludzkich. Wyjątkowe w swoim charakterze są więc dokonania XVII-wiecznych Holendrów, którzy martwą naturę uczynili główną "Muzą" swoich artystycznych poszukiwań, i których dzieła częściowo przywracały, odrzuconą przez dominujący ówcześnie nurt kultury, żywotność tematyce rodzajowej. Posługujące się obrazami owoców, warzyw, mięsiw czy kwiatów płótna niderlandzkich mistrzów nierzadko, oprócz celebrowania wiążącej się z "konsumpcją" radości płynącej ze zmysłowego doświadczania życia i jego rozlicznych fizycznych uciech, za parawanem łatwo odczytywanych odniesień kryły głębsze, symboliczne znaczenia.
     "Hodujemy rośliny i zwierzęta. Robimy to dla zaspokojenia potrzeb bytowych, estetycznych czy duchowych. W kulturze ludzkiej powiązanej z naturą odnajdujemy wartości estetyczne w roślinach ozdobnych, tak samo jak w jedzeniu mięsa. Jednocześnie wiele zwierząt i roślin może być dla nas symbolami istnienia, albo przyjaciółmi w codziennej egzystencji"2. Jak słusznie zauważa artysta, świat fauny i flory w świadomości ludzkiej może obejmować szeroką skalę hierarchii: od podstawowej, utylitarnej funkcji, jaką jest dostarczanie mu pokarmu, przez bycie substytutem obecności drugiego człowieka, aż do wywoływania wizualnego zadowolenia. Jednakże nie każdy twór Natury może dostąpić zaszczytu wyniesienia ponad inne jej przejawy. Tak więc nie trudno zrozumieć estetyczną adorację, jaką otaczana jest choćby róża. Uwodzi ona widza nie tylko czysto formalnym powabem - delikatnością płatków, barokową bujnością kielicha, nasyconym kolorem - ale też odurzającym, słodkim zapachem. Jest rozdawczynią zmysłowych przyjemności, istniejącą jedynie po to, by być podziwianą, bez innego bardziej pragmatycznego przeznaczenia. Ze względu na jej zniewalającą powierzchowność w dyskursie kulturowym nadano jej też szlachetną, podkreślającą jej wymiar duchowy, symbolikę. Dlaczego główka kapusty bądź kwiat kalafiora nie spotkały się z równie ekstatycznymi hołdami? Czy nie przyobleczone są w równie atrakcyjną i ekspresyjną formę? Częściową odpowiedzią może być pielęgnowany przez zachodnioeuropejski krąg cywilizacyjny brutalny rozdział na sferę duchowości (walory moralne) oraz cielesności, utożsamianej z najbardziej prymitywną i pierwotną zwierzęcością. W takim ujęciu przedstawienia żywności w sztuce zasługiwały na pogardę ze względu na idące za tymi wyobrażeniami bezpośrednie odniesienia do wizji wiecznie przeżuwającego, nienasyconego, pełnego odrażających płynów (ślina, soki trawienne), niezrozumiałego biologicznego Molocha, który to obraz stał w sprzeczności z wyidealizowanym pięknem ciała bez "cielesności", wywiedzionego z tradycji antycznej. Człowiek jedząc stawał się tylko i wyłącznie czystą zwierzęcością, mięsistością, negującą porządek, dopiero na nowo przywracającej mu pełnię człowieczeństwa, kultury. Wyobrażenia jedzenia, oddanego w całkowicie werystycznym, nieprzestylizowanym na modłę reklamową kształcie, są więc wizualnie niepożądane i niebezpieczne - przypominają o czającej się tuż pod powierzchnią ogłady i ucywilizowania krwiożerczej, zaprogramowanej na rozszarpywanie i pożeranie, ludzkiej "paszczy".
     Makrofotografie Pawła Maciaka z cyklu Energia (to co jem) stanowią próbę ukazania swoiście pojętej "wewnętrznej egzystencji" pokarmów, które spożywamy na co dzień. Duże powiększenia, zbliżenia cieczy z zawieszonymi w niej oczkami tłuszczu, pochodzącego z zupy, jednocześnie uwiarygodniają i odrealniają pozornie jasno określoną obserwację wycinka zbanalizowanej rzeczywistości. Ukonkretniają poprzez wnikliwą koncentrację na badanym przedmiocie, zrywają zaś nici powiązań ze zbyt łatwo dającą się unaocznić oczywistością, dzięki wyabstrahowaniu elementów przedstawianych z całości obrazowania. Paradoksalnie więc uzyskanym efektem końcowym jest otrzymanie fotografii na wskroś realistycznej, żeby nie powiedzieć dokumentalnej, której treść pozostaje enigmatyczna, nierozszyfrowywalna bez znajomości klucza interpretacyjnego - świadomości tego, co jest na niej zobrazowane. Szukając najwłaściwszej drogi dotarcia do innego wymiaru prawdy otaczających nas zjawisk artysta - w pewnym sensie dość irracjonalnie - dryfuje w tajemnicze rejony abstrakcji. Fragmentarycznie i w dużym zbliżeniu uchwycone partie pożywienia przestają być czytelne i łatwo rozpoznawalne. Fotografie posiadają niezbywalnie plastyczny, wręcz malarski walor kreowania niezwykłych struktur, bogatych w zdynamizowane, reliefowe płaszczyzny "kosmicznych pejzaży". Fragment kości wystającej ponad spienioną powierzchnię cieczy przywodzi na myśl widok skały omywanej falami wzburzonego morza. Twórca zdaje się być zafascynowany odkrywaniem estetycznych możliwości tkwiących w materialności kawałków mięsa czy ciężkiej, zawiesistej konsystencji zupy - z pieczołowitością ukazuje detale, fantazyjne wzory z drobin tłuszczu utworzone na powierzchni, tektonikę i fakturę poszczególnych substancji. Z drugiej strony zdjęcia są w niezwykły sposób "cielesne", buzują skumulowaną wewnętrzną energią metabolicznej przemiany, dosadnie zaznaczają swoją fizyczną czy fizjologiczną wręcz obecność, rozbijającą martwą płaskość fotografii. Budzą skojarzenia z medycznymi ilustracjami - eksploracjami dotąd do końca niepoznanych, fascynujących zakamarków organizmu ludzkiego. Przywracają utraconą jedność człowieka i przyrody, ukazując jego biologiczność jako jeden z przejawów jej demiurgicznej działalności.
     Najnowsza seria zdjęć zatytułowana Energia w obrazach pod względem formalnym znacząco odbiega od poprzedniej. Maciak ponownie kieruje obiektyw aparatu na składniki pożywienia, czyniąc z nich głównych bohaterów swoich fotograficznych opowieści. Tym razem jednak możemy dokładnie przyjrzeć się i odgadnąć "tożsamość" danego produktu -powiększenia nie utrudniają pojęciowej identyfikacji. W ujęciu kompozycji obrazu uwidacznia się analogiczne do metody kubistycznego odwzorowywania rzeczywistości przejście od podejścia analitycznego do syntetycznego: od rozproszenia spójnej całości na coraz drobniejsze elementy do przywrócenia na nowo jej jednolitej, autonomicznej konstrukcji. Artysta starał się oddać indywidualny charakter każdego z pokazywanych obiektów, celowo izolując je, wyodrębniając na każdej fotografii jako byt samodzielny oraz poddając wnikliwemu detalicznemu oglądowi. Twórca portretuje więc te poszczególne manifestacje biosfery tak, jakby miał do czynienia z ludzkim modelem - w obliczu uniwersalności powtarzających się form i określonych struktur (tak jak w przypadku normatywności występowania oczu, ust, nosa czy uszu u człowieka) usiłuje odnaleźć walor oryginalności i niepowtarzalności danej egzemplifikacji Natury. Nie są to jednak wizerunki cieszące wzrok przyjemnymi wizualnymi doznaniami, idyllicznymi zestawieniami struktur i kolorów. Ich estetyczna wartość kryje się właśnie paradoksalnie w podkreślaniu defektów i surowości tkanki fotografowanych przedmiotów. Jest to więc rodzaj zdeprecjonowanego piękna czerpiącego ze specyficznej, turpistycznej wrażliwości. Te, jak i wcześniejsze cykle fotograficzne Maciaka, bytują więc w sferze pewnego określonego tabu, ich biologiczna intymność budzi momentami zażenowanie, dając nam pozór uczestniczenia w jakimś niemoralnym (bo dotykającym najgłębszych poziomów cielesności z całym jej fizjologicznym rozpasaniem), hermetycznym rytuale płodności. Lepkość wodnistej zupy, wilgotna, lśniąca i obślizgła konsystencja tłuszczów czy mięsnych tkanek, mięsistość owoców zanurzonych w cieście, a także spękana i uszkodzona powierzchnia wuzetki niczym poorana zmarszczkami skóra starego człowieka, niosą w sobie niepokojące uczucie zagrożenia i narastającego braku komfortu. Twory te, wykrojone z płaszczyzny fotografii dramatycznym, kontrastowym światłem, dodatkowo pogłębiają stan czujnej uwagi. Prace Pawła Maciaka dostarczają perwersyjnej zmysłowej przyjemności, którą niewielki krok dzieli od masochistycznego wzrokowego samoudręczenia.

1 "Zwyczajne piękno", o którym w swoim tekście autorskim pisał Paweł Maciak m.in. "Piękno nie ucieka od realności. Sąd o nim jest bezinteresowny".
2 P. Maciak, Zwyczajne piękno, tekst autorski, 2004.
 

Eva Milczarek

 
 
 
Widok z wystawy
 
Widok z wystawy
 
 

Następna wystawa

Krzysztof KED Olszewski

1.02.2008

 
Copyright ©2008 Galeria FF ŁDK, Paweł Maciak, Eva Milczarek