Read English

 

 

Jiři Šigut
 
Widok instalacji
 
Widok instalacji
 

Moi Najbliżsi

 
    Najpierw rodziców od strony matki, potem od strony ojca. Prawie już ciemno, tylko słabe czerwone światło. W końcu matkę i ojca. Mimo że staram się sypać powoli, jednak, jakie to dziwne wdychać po latach swoich bliskich. Zapalam świeczki. Oddech i tętno serca powoli ustają. Czas jakby już dawno temu się zatrzymał, a w ciszy migotliwego światła mogę gubić się w przeszłości. Gaszę świece i po kolei moczę papiery w wywoływaczu. Na moich rękach zostaje ledwo widzialny pył szczątek. Na miejscach, gdzie kiedyś wszyscy spotkaliśmy się, teraz widzę i dotykam swój popiół.
 
Jiři Šigut
Noc z 11 na 12 3 2002

tłumaczenie Jan Faber
 
Babka, papier fotograficzny, 100 x 100 cm
 
Dziadek, papier fotograficzny, 100 x 100 cm
 

Zapisy z krainy cieni

 
     Czym jest czas ? Czas to nieprzerwany ciąg następujących po sobie chwil, nieprzerwane trwanie, ale i wyodrębniony okres dziejowy. Czas to także moment, chwila, pora. Czas może też być astronomiczny, gwiezdny, urzędowy… Fotografia wydawała się być idealnym narzędziem utrwalającym czas teraźniejszy, dokumentującym moment, wydarzenie, okres historyczny, czy w końcu jakiś stan świadomości do przeniesienia w przyszłość. I o ile początki fotografii jakoś potwierdzały wspólność, kolektywną jednorodność czasu, dawały poczucie obiektywności rejestracji, to wiek dwudziesty przemienił te budowle w zabytek dla naiwnych ponieważ zrozumieliśmy, że każdy posiada swój czas: subiektywny, jedyny, niepowtarzalny, i z którego nie mamy powodów rezygnować. Stąd współczesnych fotografii czas już raczej nie przenika dogłębnie - nawet jeśli są precyzyjnie datowane - ponieważ autor podpiera się jedynie rzeczywistością po to, by mówić o sobie, swej wewnętrznej unikalności czy stanie świadomości. Wydawało się już, że czas kosmiczny (ten którego początków nie potrafimy sobie wyobrazić a końca przewidzieć) ostał się już tylko szaleńcom i mistykom, a pojęcie rzeczywistości jest wspólne i niezmienne tylko wśród ostatnich dzikich plemion i więźniów skazanych na dożywocie. Ale nie, bo oto okazało się, że fotografia posiłkująca się ułamkami sekund zadawalającymi bezwładność ludzkiego oka - fenomen projekcji filmowej - posiada dawno zapomnianą unikalną zdolność balsamowania dłuższych odcinków nieprzerwanego trwania. Ten dar fotografii daje się wykorzystać twórczo, ponieważ umożliwia wyjście z rzeczywistości chronometrycznej w rzeczywistość bezterminową istniejącą wyłącznie dla fotografii i dającą się materializować wizualnie dla naszego oka.
     Twórczość Jiřiego Šiguta zdaje się mieć swe prapoczątki właśnie w tym miejscu, u źródeł fotografii, choć paradoksalnie nie interesuje go fotografia a sam zapis, że się tak wyrażę "długodystansowy". Tego rodzaju zapis jest dla Šiguta niezwykle interesujący, ponieważ pozwala także na redukowanie, bądź wręcz eliminowanie z fotografii własnej indywidualności - własnego ego. Już na początku drogi twórczej nie miała dla niego znaczenia kompozycja, poprawność naświetlania, a nieco później nawet nastawienie na ostrość. Wielogodzinnych zapisów dokonywał w swobodnym ruchu bez statywu wychodząc zapewne z założenia, że to, co zaistniało przed obiektywem i tak zostanie zarejestrowane , mimo że niewidoczne prześwietlone-niedoświetlone, zamazane. Czas ekspozycji ustalał Šigut impulsywnie: 56 kroków, 36 uderzeń serca lub linearna podróż pociągiem Opava-Ostrava i to był jego światłomierz wewnętrzny. W takim ujęciu jednak zredukowanie własnego udziału w procesie kreacji obrazu wydaje się mocno dyskusyjne ponieważ: aparat wisi na jego szyi, to jego serce bije i to jego nogi wyznaczają marszrutę. Jiři musiał sobie z tego zdawać sprawę, bo kolejnym krokiem będzie jeszcze dogłębniejsze i pełniejsze oczyszczenie obrazów z ego połączone z odrzuceniem aparatu fotograficznego i filmu… Od tej chwili postanawia zapisywać obrazy wprost na papierze fotograficznym. Ten przełom jest znacznie głębszy, bo artysta odwraca się od pejzażu miejskiego - cywilizowanego świata - i kieruje swe kroki ku naturze. Papier wybrany przez Šiguta jest produktem bardzo szczególnym, jest bardzo cienki, ale jednocześnie wytrzymały i dający się dość łatwo formować. Papier ten charakteryzuje też bardzo szczególne spektrum uczulenia, jako że był to materiał używany do reprodukcji w epoce poprzedzającej wynalazek kserokopii. Na tym etapie dokonuje Šigut zapisów nocnych, rozpalając pośrodku papieru ognisko czy kładąc się spać na papierze w czasie księżycowej nocy. Ten drugi etap w jego twórczości trwał dość krótko, za to cień śpiącego artysty na długo pozostanie ostatnim namacalnym śladem jego cielesności w obrazach. Odtąd następuje trzeci etap, w którym Šigut rozkładał będzie papier niczym posłanie dla natury, na którym będzie się ona "samozapisywać" i to czasem w wielodobowych cyklach naświetleń. Papier będzie rozkładał wciąż o zmroku lub nocą, ale będzie go tam zostawiał na łaskę i niełaskę rosy, deszczu, spadających liści, wiatrów, rytmów pór roku, dnia i nocy, przypadków i żywiołów natury. Równie ważna jak sam zapis stanie się dla niego droga do miejsc jego działań, nocne wędrówki na kształt rytuału czy może ceremonii kosmicznej jedności Ying Yang. I jeszcze jedno, przy tak nietypowo długim i zmiennym naświetlaniu, połączonym z działaniem wilgoci i innych czynników zewnętrznych, na papierze pojawiają się zadziwiające efekty także kolorystyczne. Tak więc mamy tutaj do czynienia z obrazem raczej negatywowym, który jest wynikiem zbliżenia materiału światłoczułego z naturą w wyjątkowo rozległej przestrzeni czasowej. Z cieniem kosmicznego cyklu czasowego, z którego autor mimo wszystko nie został w pełni wyeliminowany, stał się tylko jego niewidzialną pulsującą cząstką, równie małą jak odległe gwiazdy i równie istotną jak kosmiczny pył.
     Działania Šiguta wykraczają daleko poza sferę samej fotografii. Są w takim samym stopniu happeningiem bez prób i możliwości powtórzenia (jak chciał jego twórca Allan Kaprow), jak i działalnością szamańską służącą łączności istot ludzkich ze światem duchów, która w sposób niezaprzeczalny potwierdza się w kolejnych realizacjach. Będą go jednak przede wszystkim zajmowały duchy, które przynależały do świata żywych za jego własnego życia. Ten etap rozpocznie hommage dla pięciu górników, którzy zginęli w 1967 roku w kopalni Michal w rodzinnej Ostravie. Jiři zjawi się tam w rocznicę wydobycia ich ciał w noc z 23 na 24 sierpnia 2001 roku i w miejscu gdzie zostały złożone zwłoki rozłoży pięć arkuszy papieru, na których ułoży robocze ubrania wiszące tam od wielu lat w zapomnieniu. Wszystko to zostanie oświetlone świecami w ilości odpowiadającej liczbie lat minionych od dnia katastrofy. Jednym z zasadniczych elementów szamańskiej "profesji" jest przeprowadzanie duchów przez zaświaty, odprowadzanie ich do miejsca właściwego spoczynku. Wszystko wskazuje więc na to, że Jiři (którego dziadek był przez wiele lat górnikiem), postanowił podjąć się podobnego zadania lub przynajmniej uświadomić nam, że takowe praktyki były znane w bardzo wielu odległych od siebie miejscach na ziemi, zanim została skolonizowana przez religię. Szaman działa jak wiadomo z powodów altruistycznych, ponieważ to nie on wyprawia się do krainy duchów, lecz duchy go wybrały i zapraszają do siebie, kiedy jest to niezbędne. I tak wracamy znowu w nieskończoność kosmosu, bo szaman jako wybraniec ma pewien dostęp do "Kosmicznego Drzewa", do Axis Mundi czyli Osi Kosmicznej. Wielu artystów na swój sposób próbowało penetrować podobne przestrzenie co przynosiło w konsekwencji dzieła tyleż zadziwiające, co będące dla innych drogowskazami i zachętą do podróży w bezwymiar, w bezterminowość. Do wypraw ku przeczuwanemu: przez niepewny konkret jestestwa rozdartego na ciało i duszę. Bo to nie przypadek, że Jiři słucha muzyki Johna Cage’a, jednego z najbardziej kontrowersyjnych twórców kultury współczesnej, podróżnika i orientalisty, czy Mortona Feldmana, tworzącego muzykę często na progu słyszalności. Podobnych asocjacji znalazłoby się z pewnością więcej, musiałbym jednak poznać Jiřiego bliżej niż nam dotąd życie pozwoliło. Byłem kiedyś jego gościem w Ostravie, ściślej w mieszkaniu jego mamy, która przebywała w tym czasie w sanatorium. Ani by mi do głowy nie przyszło wówczas, jakie misterium popełni w nim Jiři kilka lat później. Noc z 11 na 12 marca 2002 roku. Jiři jest w mieszkaniu swoich rodziców, a przy nim urny z prochami ojca i matki oraz dziadków ze strony taty i mamy. W tych pomieszczeniach spotykali się kiedyś wszyscy razem, ale to jest już teraz tylko sfera odległych wspomnień na miarę pamięci tego, który jeszcze pozostaje wśród żywych. Nie ma takich słów, które by oddały boleść i świadomość nieuchronności własnego końca w takiej chwili. To co było żywe, jest teraz już tylko prochem, w jakimś sensie także samego Šiguta. Jiři rozkłada na podłodze papiery fotograficzne, które niczym całuny mają przyjąć i utrwalić "portrety" odeszłych w krainę cieni. Tym razem Jiři wszystko przewidział wcześniej, ale zajęło mu to aż dwa lata. Najpierw dziadkowie ze strony matki… na koniec rodzice. Prochy sypał dłońmi: ostrożnie, powoli… Wdychał pył, który go zrodził, kreśląc prochami sześć kręgów. Potem zapalił świece, aby się naświetlało. Musiał patrzeć na to czego nie ma już (choć jest) i musiał długo naświetlając myśleć o tym, co chce tym gestem pozostawić po sobie. A kiedy niósł papiery do wanny, gdzie czekała świeża, spragniona aktywności chemia, i kiedy zanurzał w niej wraz z papierem swe dłonie z okruchami ostatnich sześciorga swego przeznaczenia; co czuł? Co może skrywać podobne doświadczenie jeśli nie było wykalkulowaną prowokacją? Odpowiedzią mogą być Koany, opowieści lub pytania powodujące wstrzymanie nieustającego toku myśli, w celu odblokowania możliwości oświecenia. Koany wskazują na ostateczną prawdę, lecz nie mogą być rozwiązane na poziomie logiki, a jedynie poprzez osiągnięcie głębszego poziomu jej urzeczywistnienia.
     Twórczość Šiguta nie posiłkuje się chęcią czy koniecznością tworzenia dzieł, obiektów. Od samego początku jej sens i istota zdają się tkwić w stawaniu się, dla którego działanie jest siłą sprawczą. Przy czym to, co jawi się na obrazach to (tylko i aż) ślad działania, a właściwy zapis dokonuje się w niematerialnej sferze doznań wewnętrznych, dostępnych jedynie tym, którzy mieli odwagę spróbować. Dlatego Jiři poszukuje w przestrzeniach z pogranicza mistyki i szamanizmu, zawierza zapomnianym wierzeniom i doświadczeniom, znakom i symbolice.
     W Galerii FF zobaczymy dwie spośród jego instalacji. Obie bardzo spójne w wymowie i przesączone symboliką. Obie wprost dotyczą śmierci, która była i jest zupełnie inaczej pojmowana i przyjmowana w różnych kulturach. Można zaryzykować twierdzenie, że dla cywilizacji zachodniej śmierć umarła lub została tak zbanalizowana, że nie ma o czym mówić. Šigut też o śmierci milczy; za to nie milczy symbolika jego działań. Liczba pięć jest jedną z najważniejszych w chińskiej mistyce i odpowiada jej pięć kierunków (nasze cztery + środek), pięć barw, pięć zapachów, pięć smaków. Lao Tsy pisał: "…Pięć barw oślepia oczy człowieka. Pięć dźwięków czyni ludzkie uszy głuchymi. Pięć przypraw sprawia, że ludzkie podniebienie jest jałowe…"*. Pięciu górników… W przypadku kręgów Najbliższych sprawa wydaje się nieco bardziej skomplikowana, bo jest ich sześć, a ta liczba nie ma zbyt wielkiego znaczenia, poza faktem, że dawni kosmolodzy łączyli pięć rzeczy niebiańskich z sześcioma ziemskimi. Natomiast jeśli założyć, że siódmy krąg przynależy do wciąż żyjącego artysty, to liczba siedem odgrywa znaczącą rolę w… kulcie zmarłych. "Tworzyć liczbę siedem oznacza siedmiodniowe okresy po śmierci człowieka, podczas których stopniowo rozstaje się ze światem krewnych by po 49 dniach przejść do innego świata"*. Zupełnie podobnie jak z liczbami jest u Šiguta z symboliką rzeczy: światła, ognia, czerni, bieli… które mogą mieć nieco inny wymiar i znaczenie, w zależności od źródła z jakiego postanowimy skorzystać. Bo prace Šiguta to po prostu zaproszenie do wędrówki, gdzie drogę każdy może sobie wybrać sam…
 

Bogdan Konopka

*Wolfram Eberhard, Symbole chińskie, Kraków 2006

 
Widok instalacji
 
Widok instalacji
 

1967/5

 
    W nocy 23 sierpnia 2001, w Kopalni Michal w Ostrawie-Michałkowicach, w pomieszczeniach, skąd w 1967 roku wyniesiono 5 ofiar zawału, rozłożyłem na ziemi papiery fotograficzne. Na nich porozkładałem ubrania górników, które od 1993 roku wiszą nietknięte, po ostatnim wyjeździe, w łaźni górniczej kopalni. Przez godzinę oświetlałem je po obu stronach świecami, których liczba odpowiadała latom, jakie minęły od czasu nieszczęścia.
 
Jiři Šigut
tłumaczenie Jan Faber
 
Fragment realizacji
 
 

Następna wystawa

Janusz Bąkowski

6.06.2008

 
Copyright ©2008 Galeria FF ŁDK, Jiři Šigut, Bogdan Konopka