MEDIUM (DUBELTOWO) |
Na zdjęciach Wojciecha Prażmowskiego są: pomniki, obeliski, kukły, manekiny, totemy, święte obrazy i figury, idole, emblematy, relikty, ruiny, pałuby, ambalaże... Są tam także: Stękowizna, Bytom Wirek, Małoszyce, Mokra, Chmielnik... ... oraz archetypy i symbole, a także fantazmaty i duchy poetów: Pabla Nerudy. Taka była Hiszpania z poematu Hiszpania w sercu, który powstał w czasie hiszpańskiej wojny domowej i zawiera katalog miłosnych zaklęć : Huélamo, Carracosa, Alpedrete, Buitrago, Palencia, Arganda, Galve, Galapagar, Villalba... ... Babańce, Rachelany, Burbiszki, Szołtany, Widugiery, Krejwiany, Becejły, Szetojnie, Opitołoki... : to Miłosz. I Herbert: "Moja bezbronna ojczyzna przyjmie cię, najeźdźco." Cykle Prażmowskiego Biało-czerwono-czarna i Ogrody polskie dokumentują Polskę tuż przed jej kapitulacją w wojnie domowej (Czyli, samej przed sobą? Wygląda na to, że tak). Te: pomniki, obeliski, kukły, manekiny, totemy, święte obrazy i figury, idole, emblematy, relikty, ruiny, pałuby, ambalaże... ... są jak białe flagi. Czasem nie ma nawet białych flag; zostały tylko puste maszty (Na polach pod Mokrą w 1939 roku furkotały na lancach biało-czerwone proporczyki). Kilkanaście tysięcy kilometrów przejechanych samochodem i motorowerem tam, gdzie stały (i gdzieniegdzie jeszcze stoją): pomniki, obeliski, kukły, manekiny, totemy, święte obrazy i figury, idole, emblematy, relikty, ruiny, pałuby, ambalaże... ... apotropaiony (gr.: "magiczny przedmiot chroniący przed złem"). Czyli: orzeł biały w roli ogrodowego krasnala, krasnoludki w bramach łódzkich i śląskich kamienic, Kościuszko (wszędzie), krzyż z girlandą plastikowych kwiatów, oczywiście Matka Boska Częstochowska, Święta Rodzina, Chrystus Frasobliwy, ale także: samolocik na patyku i Goła Baba z ręcznika, i suszące się dżinsy zwisające z okna śląskiej kamienicy-ogrodu na znak nadziei (Flaga wprawdzie nie łopoce, ale "póki my żyjemy"; dopóty nas, póki naszej pracy). "Proszę pana, kiedy zaczniemy wreszcie wygrywać?" zapytał podczas edukacyjnych gier historycznych na malborskim zamku bardzo młody człowiek. Bo od Grunwaldu niedaleko do Potopu, a potem: Krasnoludki, Kościuszko, Matka Boska Częstochowska, Święta Rodzina, Chrystus Frasobliwy, Goła Baba... "Moja bezbronna ojczyzna przyjmie cię, najeźdźco." Podnieśliśmy szlabany. Jurrasic Park jest tuż za płotem, anteny satelitarne wypatrują Kontaktu. Obcy już tu są. Ś.p. Władysław Hasior urządzał u siebie na Jagiellońskiej Seanse Zgryźliwości. Napełniał magazynek rzutnika (broń miał jeszcze analogową) i ładował serię za serią slajdy z peerlowską neoawangardą wielkoprzemysłową i małopodwórkową. Ura! Pomnikowe kubiki, stożki, piramidy ku chwale którejś rocznicy Polski Ludowej oraz quasi-reklamy jajek i margaryny okraszone sloganem do rymu rozbryzgiwały się nam w oczach. Kto by pomyślał, że za paręnaście lat... Prażmowski jeszcze zdążył: oto stojaki na szturmówki pomalowane w żywe kolorki: parafraza Duchampowskiego Stojaka na butelki. Nawet bilbordy (sprawdzałem w słowniku Stanisławskiego: "bill-board ['bil,bo:d] s. tablica f. ogłoszeń" i nie mogłem zrozumieć , dlaczego amerykańskie pismo muzyczne nosi taką dziwną nazwę: "Tablica Ogłoszeń"??? ) się spolszczyły. Deweloperzy też, w każdym razie z nazwy, bo zachowują się często w duchu (?) darwinowskim. Pozwolą Państwo na papieroska... Oczywiście, na zewnątrz: postoimy sobie w bramie, takiej bez krasnoludków, w kanionie u podnóża Siedziby Korporacji. Może przeciąg głowy nie urwie? Kiedyś takie opowieści miały swoją temperaturę, bo krążyły w nagrzanym od ognia powietrzu. Miały swoją ciepłotę, bo przekazywano je sobie przy stole z ust do ust: legendy, klechdy, baśnie, bajędy. Z morałem. Z Głębszym Sensem. Prażmowski zdążył sfotografować ognisko, ale już wystygłe. Choć duch się jeszcze kołacze: ktoś te uniwersalne, ponadrozbiorowe ogródki z opon nadal pielęgnuje! Póki my żyjemy! Dopóty życia, póki pracy. "Moja bezbronna ojczyzna przyjmie cię, najeźdźco." Dlaczego tak łatwo im poszło? Zastanawiam się patrząc na zdjęcie wozu z sianem na stronie 42 książki Williama Tuckera Language of Sculpture. Na kolejnych stronach widzimy arcydzieła Constantina Brancusiego: Mlle Pogany, Pocałunek, Śpiącą muzę, Prometeusza... ... a na okładce Niekończącą się kolumnę, która wznosi się na wysokość 2933 cm (podaję w centymetrach, by wydawała się wyższa, ale i tak mamy wrażenie, że wwierca się w niebo). Może być manifestem minimal artu z powodu swojej modułowej struktury, ale zbudowana jest z linii i proporcji wiejskich wozów, które jeszcze gdzieniegdzie można w Rumunii napotkać. To dopiero początek opowieści. Król Rumunii zamówił u Artysty ku pamięci Bohaterów (bitwy z 1917 roku, w czasie której Miasto stawiało zacięty opór Najeźdźcy) cykl rzeźb. Oprócz Kolumny stoją jeszcze w Tirgu Jiu (nie licząc kamiennych siedzisk ustawionych wzdłuż parkowych alej): Stół milczenia i Brama pocałunku. Kolumna jest daleko, na wzgórzu. Stół z okalającymi go dwunastoma kamiennymi stołkami przypomina gigantyczne grzyby, symbolizujące obecność Zmarłych. Potem jest Brama pocałunku z niby-abstrakcyjnym motywem pary złączonej Miłością silniejszą niż Śmierć. Oś, na której stoją rzeźby Brancusiego, przechodzi przez ołtarz cerkwi Świętych Apostołów. Kolumna i tak byłaby nieskończenie piękna. Ale teraz zyskała moc. Wóz z sianem: popatrzmy na jego linie i proporcje! To on przywiózł nas pod Kolumnę Brancusiego. Prażmowski też fotografuje piękną przydrożną ławeczkę, na której stawia się (stawiało się?) kany z zakontraktowanym (tak się kiedyś mówiło) mlekiem. Albo poobwijane z czułością kolorowymi wstążkami i bibułkami pnie drzew. Ale kiedy się jedzie przez Rumunię lub Litwę (przy okazji wystawy Miłosz. Tutejszy Prażmowski przemierzył ją wzdłuż i wszerz), widać, że tam coś czy ktoś tę ziemię uchronił. Nam nie pomógł ani groźnie szczerzący zęby św. Jan Nepomucen, który nie zdołał odstraszyć nawet powodziowych fal ani ambalaże, w które zamieniono Chrystusa. Święci modlą się do ściany. Anioły nie mają skrzydeł. Słup graniczny odstrasza demony. Ale las jest niedaleko. (Birnamski? A może przesadzam?) Kolorowe baloniki "witają serdecznie gości weselnych". Drewniana koza pasie się na łące. Jak to się stało, że w miejscu, w którym nie ma nic (Miejsce z definicji jest tym, gdzie coś jest - to mógł sfotografować chyba tylko Prażmowski!) urodził się wielki Gombrowicz? Czy ludzie przyjeżdżają jeszcze na Jasną Górę w przyczepach osłoniętych brezentem? Czy - jeśli tak - komuś chce się je jeszcze ustroić zielonymi gałązkami (przecież zwiędną!)? Aha! Kwiaty są z plastiku, tak jest praktyczniej. A teraz tak dla porządku: co łączy te pomniki, kukły, manekiny, idole... ... poza tytułem wystawy? Czy Ogrody polskie to uprawa mirabiliów? W Księdze istot zmyślonych Borgesa mieszkają: Abtu i Anet, słoń, który przepowiedział narodzenie Buddy, Haokah, Youwarkee, koty z Kilkenny, Fasitokalón, Hochigan, Kuyata... W Otia imperialis Gerwazego z Tilbury znajdują się: owoce z Pentapolis, łaźnie z Pozzuoli, faba inversa, woda, która nigdy nie wrze, jajo kruka w gnieździe bociana, ptaki rodzące się z drzew... W Etymologiach Izydora z Sewilli zaś cynodonty (tak, zgadli Państwo: "istoty, co mają kły jak pies i uzębienie w dwóch szeregach")... Wybrałem tylko najdziwniejsze z dziwności, żeby Państwa nad dziwy zadziwić. Prażmowski zadziwia nas bardziej niż Borges, niż Gerwazy z Tilbury, niż Izydor, choć nie fotografuje, by zadziwić. Podjeżdża samochodem lub motorowerem, zatrzymuje się i pstryk: robi jedno jedyne zdjęcie, a potem odjeżdża w siną dal i odejmuje nam mowę. Ta jego ostrość widzenia skąd się bierze? Czy z okrucieństwa? Fotograf-myśliwy wycelowuje aparat w ofiarę, strzał trafia i w nas: "dubeltowo", jak starsi powiadali. (Po co? Żeby pokazać, żeśmy jako owi sterestios, co się bez głowy rodzą?) Czy może z poczucia obowiązku grabarza reliktów, ruin, pałub... ? Czy z czułości dla tych, którzy próbują uprawiać swoje/nasze ogrody, choćby i z pomalowanych na biało opon? Niewiedza gęstnieje jak ciemny las. Rozgarniam jej obłok i czuję, że widzenie Prażmowskiego jest mediumiczne: jakby robił nam portrety, fotografował nasze ciała astralne. Historyjka obrazkowa Marka Raczkowskiego pokazuje ludzika, który siedzi ze wzrokiem wycelowanym w okno. Czeka, aż nadleci latający spodek: to kwestia czasu (obrazek numer jeden). Obrazek numer dwa: Słyszymy/widzimy żonę, robiącą zadymę. W dymku: "Stefan, obiad!" On odwraca wtedy głowę, a za oknem niewidzialny... Tak: latający talerz. "Za chwilę", odpowiada z godnością. I czeka: to kwestia czasu... Prażmowski nie odwraca głowy. Widzi, więc i my widzimy. Jest naszym medium. Są: dubeltowo. On i fotografia. Dwudziestokilkuletni mężczyzna zobaczył zdjęcie Trumana Capote w - u nas mówi się: pszenno-buraczanym, w Ameryce: kukurydzianym Kansas. W Kansas wylądował Truman Capote i odtąd nic nie było już takie samo. W Kansas? Nie. W życiu Prażmowskiego? Tak. W Kansas wylądował Marsjanin i ktoś go sfotografował. Był to Richard Avedon. (Wiele lat później Prażmowski napisał doń list pełen wdzięczności, goryczy i wyrzutów równocześnie). Nie, Prażmowski nie poszedł w ślady Avedona. Nie fotografuje kosmitów, którzy spływają z nieba jak w wizji Ezechiela. Fotografia Prażmowskiego jest chtoniczna. Zastawia sidła na nasze fantazmaty, na nasze swojskie (Mogą być swojskie? A mogą być jakieś inne niż swojskie?) archetypy i symbole. To tak, jakby ziemia (Strękowizna, Bytom Wirek, Małoszyce, Mokra, Chmielnik...) gorączkowała i wypacała z siebie: pomniki, obeliski, kukły, manekiny, totemy, święte obrazy i figury, idole, emblematy, relikty, ruiny, pałuby, ambalaże... Wystarczy podjechać, zatrzymać się, popatrzeć, wycelować aparat... Nastawić ostrość. Z bezwzględnością i z czułością jednocześnie. Czyli, z miłością. Pewna pani z towarzystwa, która ponoć wiedziała co mówi, powiedziała kiedyś: "Wojtuś nadaje się na medium". Sprawdziło się, podwójnie: "dubeltowo", jak starsi powiadali. |
Dariusz Bugalski
|
Copyright ©2011 Galeria FF ŁDK, Wojciech Prażmowski, Dariusz Bugalski |