odstęp
 
Dorota Sitnik
 
fotografia
 
fotografia
 
fotografia
 
fotografia
 
fotografia
 
fotografia
 
Autoportret holistyczny
 
Kim jestem dla siebie?
Tylko jednym z moich wrażeń.
Fernando Pessoa
 
 
Alegorie tożsamości Doroty Sitnik stanowią ciekawy przykład wykorzystania autoportretu, jako wiodącego elementu strategii wypowiedzi artystycznej. Wystawa składa się z dwóch części – Granic tożsamości, mających swoją premierę w 2007 roku w Galerii Lichtbild w Wiesbaden (autorka prezentuje tu tylko kilka wybranych prac) oraz z Dyptyków, tworzonych od 2013 roku a których pierwsza pełna prezentacja ma miejsce w styczniu 2015 roku w łódzkiej Galerii FF.
      W pierwszym z wymienionych zestawów koncepcja autoportretu dopiero się wykluwa. W pracach tych odnajdujemy metaforyczny zalążek uniwersalnej struktury, opisującej ludzką istotę w jej antropologicznym i kulturowym wymiarze. Minimalistycznie ujęte postacie ludzkie, z wkomponowanymi w nie zdjęciami fragmentów sylwetek innych osób, oscylują wokół problemu ciała i cielesności. Nasuwa się konkretne pytanie: na ile wygląd, wiek i płeć, ale i wspomniana sama w sobie cielesność, określają istotę naszej tożsamości? Sama autorka wypowiada się w tej kwestii następująco: „Oto jestem ja, ale przecież sprawą przypadku jest to, jak wyglądam i kim jestem. Bo mogłabym wyglądać inaczej i być kimś innym. Czy wtedy jednak byłabym osobą reprezentującą tę a nie inną jaźń? W tej kwestii mogę jedynie zadawać niekończące się pytania, które nigdy nie wyjdą poza sferę pytań retorycznych”. W istocie owych pytań zawiera się jednak próba wstępnego zdefiniowania natury samoidentyfikacji. W powszechnym odczuciu jest ona prostą pochodną aktualnego zespołu pojęć na temat samego siebie, co w różnym stopniu zdeterminowane jest tradycją, religią, wykształceniem, także intuicją. Natura tożsamości wynika też z aktualnego sposobu przeżywania świata przez jednostkę, stanowiącą odrębną monadę, która jest kategorią skrajnie subiektywną, a jej indywidualne doświadczenie jest jednorazowe i niepowtarzalne w kontekście wszelkich innych egzystencji.
      Druga seria prac Doroty Sitnik przyjmuje formę dyptyków – taki też jest oficjalny tytuł tego cyklu. Zamiar posłużenia się własnym wizerunkiem jest tu ostatecznie skrystalizowany, chociaż poddany wielorakim wariacjom. Ich uzupełnieniem są stosownie dobrane fragmenty pejzażu, nawiązujące w intencji autorki do emocjonalnego wyrazu samych portretów. Te zaś w oczywisty sposób wydają się być personifikacjami natury. Równolegle zdaje się zachodzić proces odwrotny: oto natura nawiązuje dialog z człowiekiem, wyrażając jej stany poprzez kształt swojej zewnętrznej formy. W swoim odautorskim credo autorka wyznaje: „W pewnym sensie utożsamiam się z naturą, odgrywając role, przybierając pozy, upodabniam się do krajobrazu. Strojem, fryzurą czy kolorem naśladuję elementy pejzażu, ale – z drugiej strony – także natura nabiera cech ludzkich, odzwierciedlając emocjonalne stany mojego umysłu. W zasadzie nic w tym dziwnego, przecież jesteśmy częścią natury, tworzymy ją, ona zaś spogląda na siebie naszymi oczami. Chcę opowiedzieć o jedności i przenikaniu się tego, co zmysłowe z tym, co duchowe”.
      O ile w poprzednim cyklu pole odniesienia stanowił sam człowiek, to w Dyptykach mamy już do czynienia z szerszym, światocentrycznym charakterem poszukiwań. Metaforyczne utożsamienie się z ekostrukturą planety to doświadczenie wzbogacające, wychodzące poza ciasno pojmowaną postawę ego- i etnocentryczną. Jestem wiatrem, jestem deszczem, jestem rzeką – to poetyckie wyznanie leży na powierzchni artystycznej deklaracji Doroty Sitnik. W rzeczywistości alegoria sięga ku głębszym pokładom własnego ja, z jednej strony wynikającego z tego co oczywiste i definiowalne, z drugiej zaś, poszukującego bardziej uniwersalnego spełnienia, niezbędnego do pełnego urzeczywistnienia człowieka.
      W swojej Fenomenologii percepcji Marice Merlau-Ponty trafnie zauważa, iż „spoistość ciała bynajmniej nie rywalizuje z gąszczem świata, ale jest, przeciwnie, jedynym sposobem przenikania do serca rzeczy, przekształcania mnie w świat, a rzeczy – w tkankę cielesności”.1 Z tego punktu widzenia ciało ludzkie jest przygodnością, która przydarzyła się materii, stanowiąc jednocześnie dla nadbudowanej nad nim jaźni zasadniczy, porządkujący, personalizujący punkt odniesienia, akcentujący niepowtarzalność każdego istnienia. Fotografia potwierdza, iż właśnie substancjonalność widzialnego świata jest prymarnym źródłem dla naszego sposobu odczytywania i interpretowania rzeczywistości. Skrajnie idealistyczne negacje cielesności wydają się w świetle powyższego ślepą ulicą. Obrazy Doroty Sitnik zdają się potwierdzać przekonanie, iż aktualna zasada egzystencji manifestuje się w świecie zmysłowym, będącym po części sprawcą, ale przede wszystkim komunikatorem wszelkich idei, z których zasadniczą jest niewątpliwie fenomen samoświadomości. Autoportret fotograficzny obdarowuje nas pewną analogią, która pozwala na przybliżenie się do istoty tego zagadnienia. Dzięki niemu możemy zobaczyć siebie pod postacią bytu nie tylko współistniejącego, ale przenikającego się harmonijnie z otoczeniem. Autoportret jest komunikatem wysyłanym ku innym, ale siła jego oddziaływania dotyka przede wszystkim samego autora, generując nierzadko imperatyw w pełni oryginalnego, autorskiego przesłania. Jakże znaczące w tym kontekście wydają się słowa Urszuli Czartoryskiej: „Autoportret, z cechującym go nieodłącznym drażnieniem granic intymności oraz – jednak – przestrzeganiem reguł zapisu na kliszy, może być rozumiany jako metafora twórczości w ogóle”.2
      Dyptyki Doroty Sitnik reprezentują uzupełniające, wzajemnie przenikające się sensy. Koncepcje personifikacji oraz animizacji stanowią dyskursywny sposób ujęcia owej jedności, która ostatecznie przyjmuje postać alegorycznych obrazów. Łatwo porównywać cechy natury z kolejnymi przedstawieniami osoby autorki, doszukując się podobieństw i wzajemnych implikacji. Trudniejszym, ale przecież bogatszym sposobem rozumienia Dyptyków jest traktowanie ich, jako całościowej, wszechogarniającej jedności. Natura, jak i przeglądający się w niej człowiek, są przejawem tej samej zasady, której istotę ledwie przeczuwamy, ale jesteśmy w niej zanurzeni z całym dobrodziejstwem naszego bycia. Próba zrozumienia znaczenia Dyptyków w akcie powierzchownej percepcji zaledwie sygnalizuje problem, natomiast ich wielokrotne wspomnienie powoduje nałożenie na siebie obrazów lewej i prawej strony. Rodzaj syntezy, która wówczas zachodzi, przekracza znaczenie nadbudowane nad sprawozdawczym przekazem płynącym ze zdjęć, wprost kojarząc się z dobrem, pięknem i prawdą – kanonem etycznym i estetycznym. Jest bowiem ciało ludzkie holograficznym odzwierciedleniem wizji owej poszukiwanej całościowej prawdy o świecie. Fotografia – poprzez autoinscenizację – pozwala artyście zobaczyć własną osobę w ekstremalnym przedstawieniu, umożliwiając mu swoistą kontrolowaną reinkarnację. Skoro fotograf potrafi zanurzyć się w fabułę inscenizacji odgrywanej na zewnątrz swojej codzienności, to równie skutecznie wnika potem w naturę własnego przedstawienia utożsamiając się z postacią przez siebie stworzoną. Tak pojmowany autoportret jest tym sposobem przenikania do wewnątrz, który daje szansę na odkrycie przynajmniej części zasłony na co dzień szczelnie okrywającej prawdę o skomplikowanej naturze naszej tożsamości.
      Utożsamianie człowieka z naturą, mające swe źródła już w kulturach pierwotnych, miało zazwyczaj podłoże religijne, określało światopogląd, tworzyło podstawy kosmogonii. Zależność od przyrody zawsze była interpretowana jako wiodący aspekt egzystencji. Człowiek ze swoją jaźnią i zewnętrzny, otaczający go świat dość powszechnie są ujmowane jako oddzielne elementy dualistycznej układanki, w której – nota bene – człowiek uzurpuje sobie rolę podmiotu. Jednakże w niektórych praktykach duchowych, ale także we współczesnej ekofilozofii, daje się zauważyć skłonność do niedualnego traktowania tych dwóch kategorii ontologicznych. Intencją tą wydają się emanować Dyptyki Doroty Sitnik, uzmysławiając nam wspomnianą już prawdę, że istota ludzka immanentnie stanowi przejaw życia planety, co w dalszym rozważaniu można rozszerzyć na cały kosmos z jego już rozpoznanym – jak i nigdy niedosiężnym naszemu poznaniu – sensem. Jeśli tak jest, to również wszelkie nasze wewnętrzne poruszenia przenikają się z intencją, czy też raczej z nieograniczoną sprawczością, potencją a także nieprzeniknioną mnogością przejawów bytu. Ogromnie spełniające jest więc takie działanie, w którym artysta poprzez rozmaite metody wglądu w tajemnice niedualności rozpoznaje swoją tożsamość w zgodzie z otaczającym go światem. Tym sposobem odnajduje on odniesienie do wszelkiej pozytywnej transcendencji. Dyptyki unifikują istnienie do jednej prazasady, poprzez co – paradoksalnie – generują też sposób rozumienia i rozpoznania własnej, odrębnej, niepowtarzalnej natury człowieka. Są czymś, co bardziej adekwatnie trzeba by nazwać autoreferencją, będącą holistycznym odkrywaniem siebie w aktach kolejnych przybliżeń realizowanych w fotograficznym zapisie.
      Nieco inną w charakterze interpretacją Dyptyków, ale dopełniającą i wynikającą z istoty poszukiwania tożsamości, jest wyjątkowo dosadna manifestacja kobiecości jako takiej. Ta istotna cecha na obrazach Doroty Sitnik przyjmuje charakter ikoniczny, stając się opowieścią o naturze kobiety, o jej wewnętrznej konstytucji. Wszystkie bez wyjątku przedstawione na fotografiach kolejne wcielenia autorki wyrażają ideę yin, oznaczającą bierność, uległość, smutek, chłód, introwersję, które to cechy w kontekście odpowiadających im obrazów natury nabierają znaczenia monumentalnego. Powaga, jaką emanują kolejne dyptyki jest powagą sensu, stałości, ale i majestatu, który zawarty jest w tych pracach. W konsekwencji Ziemia w sposób oczywisty jawi się jako ona, wyrażając tym samym żeński aspekt natury. Takie myślenie koresponduje ze sformułowaną przed laty ideą Jamesa E. Lovelocka, według której „wszystkie organizmy żywe czy tego chcą czy nie, tworzą część ogromnego organizmu o rozmiarach naszej planety. Nieświadomie, ale wszyscy należymy do Gai, tego jedynego organizmu żywego, który nie zmienia się i nigdy nie umiera”.3
      Poszukiwanie tożsamości jest niekończącym się procesem, nieskończony bowiem i dynamiczny, jest ciągły rozwój i poszerzanie granic świadomości. Trudno tu szukać rozwiązań w kategoriach empirycznego, jak i czysto dedukcyjnego poznania. Jednakże znaczący sens i ewentualną możliwość kontynuacji owych poszukiwań odnajduję w sformułowaniu współczesnego gnostycznego myśliciela, Hansa Jonasa: „Znalezienie trzeciej drogi – na której można by uniknąć dualistycznego rozdarcia, a jednocześnie zachować dualistyczny punkt widzenia na tyle, by utrzymać człowieczeństwo człowieka – jest zadaniem, które stoi przed filozofią”.4 Wydaje się, iż sztuka jest co najmniej w tym samym stopniu, co filozofia, predestynowana do tej roli. Fotografia może mieć w tym procesie znaczący udział.
 
Piotr Komorowski, Styczeń 2015
 
1 M. Merlau-Ponty, Fenomenologia percepcji, przeł. M. Kowalska i J. Migasiński, Warszawa 2001, s. 140.
2 U. Czartoryska, Fotografia – mowa ludzka. Perspektywy teoretyczne, t. 2, Gdańsk, 2005, s. 166–168.
3 http://www.eioba.pl/a/1wps/hipoteza-gai (dostęp: 01.01.2015)
4 H. Jonas, Religia Gnozy, Kraków 1994.
 
fotografia
 
fotografia
 
fotografia
 
fotografia
 
fotografia
 
fotografia
 
fotografia
 
fotografia
 
 
Copyright ©2015 Galeria FF ŁDK i Autorzy