Łódź, szczególnie jej główna, "fabryczna" część, jest dla mnie miejscem o niepowtarzalnym charakterze. Podczas studiów wielokrotnie odwiedzałem i obserwowałem to miasto. Nieodłącznie towarzyszyło mi wtedy poczucie jego wyjątkowości, szczególnej aury, swoistego rodzaju wahania; niemożliwe-możliwe. Za każdym razem odnajdywałem w nim jakiś rodzaj nierealności, który prawdopodobnie bierze się ze spotkania, przenikania, czy wręcz zderzenia tego, co było i tego co jest; starego i nowego, sensownego i absurdalnego, zrozumiałego i niepojętego. Każde z miast składa się z wielu warstw, każda historia zostawia w nim swój ślad, zmienna i znamienna jest skala i trwałość tych śladów. Odmienność Łodzi wynika dla mnie z ich niesamowitego przemieszania i z faktu, że na przekór niszczącej działalności czasu i ludzi, znaki te, nawet najmniejsze, pozostają widoczne. Razem tworzą przestrzeń, która mimo, że jest
dziełem człowieka, wykazuje znamiona niezależnego istnienia (...)1.
Fotografie Radosława Wojnara z cyklu Łódź Fabryczna są portretem miasta. To zapis samotnych wędrówek, które autor odbywał po toczonych przez robaka zniszczenia ulicach Łodzi. Jednak przypisywanie tym pracom jedynie właściwości czysto rejestrujących, czy wręcz obiektywizujących zastaną rzeczywistość, byłoby dużym nieporozumieniem i przeoczeniem. Są to raczej próby pochwycenia wrażenia - impresji wychodzącej poza powierzchownie dokumentalny charakter tych przedstawień, a powstającej na styku działania Czasu, Człowieka i Miejsca.
Miasto rozumiane jako modernistyczna metropolia fascynowało już francuskich impresjonistów, dostrzegających w paryskich bulwarach u progu XX stulecia zalążek późniejszej pełnej impetu rewolucji technologiczno-przemysłowej. Stanowiło obiekt obsesyjnej wręcz cywilizacyjnej adoracji wśród włoskich futurystów. Słynne Metropolis Fritza Langa, czy powieść Nowy wspaniały świat Aldousa Huxleya, abstrahując od ich antyutopijnego wydźwięku, mimo wszystko utrwalały obraz perfekcyjnie zaprojektowanego pod względem inżynieryjnym urbanistycznego tworu, na miarę oczekiwań dumnego ze swego rozumu człowieka ery postępu. W takim ujęciu miasto istnieje niejako samoistnie - jest bytem niezależnym; mimo, że stworzonym przez człowieka - oderwanym, odgrodzonym od niego industrialną tkanką, niepochodzącą z Natury. To manifestacja ruchu zachodzącego w odwrotnym kierunku, niż postulowanym przez Jean-Jacques'a Rousseau: ucieczka przed żywiołem Natury w stronę ładu Kultury Miejskiej. Ten "romantyczny" mit miasta zawiera jednak w sobie podwójny paradoks - choć uzurpuje sobie ono prawo do autonomicznego istnienia, jednak powołane zostało do życia przez ludzi, od nich bierze swój początek; choć jest tworem sztucznym, przekształcającym przestrzeń fauny i flory, mimo tego wyrasta z aktywności człowieka, który sam przecież jest jednym z przejawów Natury, biologii, czyli świata ożywionego. Miasto dodatkowo dotknięte piętnem Czasu, staje się polem zmagania tych skrajnych sił, które wpływają na jego specyficzny charakter, indywidualną fizjonomię.
Łódź, widziana fotograficznymi oczami Radosława Wojnara jest właśnie obszarem przenikania się różnych, nieprzystających do siebie elementów. Z jednej strony intryguje go i przyciąga, z drugiej zaś osacza i przeraża. Odnajduje on żywą historię zapisaną na jej murach, w zaułkach i kamienicach, ciągłość spinającą przeszłość z teraźniejszością. Jest miastem przesiąkniętym aurą tajemniczości, która w nie do końca zrozumiały sposób prześwituje przez prozaiczność i przeciętność jej szarego obrazu: zniszczonych budynków, obdrapanych ścian, powybijanych szyb w oknach fabryk. Artysta przemierzał łódzkie zakamarki, utrwalając na swoich zdjęciach widoki m.in. ulicy Piotrkowskiej, Sienkiewicza, Wschodniej, czy motywy znane z cmentarza przy ulicy Ogrodowej. Jednak nie są to fotografie dosłownie, całościowo odtwarzające wizerunki miejsc, czy przedmiotów. Wojnar prezentuje często fragment, niewielki detal rzeczywistości, który przez swoją cząstkowość traci kontakt z rozpoznawalną miejską panoramą. Bardziej interesuje go wniknięcie w strukturę materii, relacje zachodzące pomiędzy kształtami, fakturowość, niż werystyczne oddanie łódzkiego krajobrazu, podobne do efektu zdjęcia pocztówkowego. Przez to sfotografowane motywy (tektonika ścian, odpadające tynki, wzory posadzki, ekspresyjne linie grafitti, powyginane rury) coraz bardziej oddalają się od mimetyczności, przechodząc w sfery obrazowania abstrakcyjnego. Podobnie jak w przypadku jego wcześniejszych serii: Twarzy w drewnie, Dotknięcia przestrzeni, czy Teraz, punktem wyjścia twórczych poszukiwań staje się dany przedmiot-detal (kawałek drewna; składniki świata przyrody - piasek, morska fala, części ciała - dłoń; słowo teraz, czyli jego znak graficzny, na kartce papieru), który następnie odpowiednio przekształcany przez artystę w czasie i przestrzeni, ulega swoistemu odmaterialnieniu, komunikuje inny, niż czysto fizyczny przekaz.
Absurdalność Fabrycznego Miasta uchwycona przez warszawskiego twórcę, zasadza się na podobnej podstawie, co w ukutym przez Lautréamonta w jednym z jego tekstów powiedzeniu o przypadkowym spotkaniu na stole prosektoryjnym parasola z maszyną do szycia. Jest to więc zestawienie przedmiotów, które w normalnych okolicznościach nie mogłoby zaistnieć. Jednak patrząc z nadrealistycznej perspektywy, tylko takie zetknięcie się pozornie niepasujących do siebie składników rzeczywistości, tworzy jej prawdziwy wizerunek, bo przekracza jej ogólnie dostrzegalny kształt. Tak samo dawne Włókiennicze Miasto jest poniekąd surrealistyczne, bo przełamane kontrastami. Fabryki Scheiblera, Grohmana, czy Poznańskiego, eklektyczne klatki schodowe, XIX-wieczne detale architektoniczne, które coraz bardziej słabnącym głosem prawią o minionej świetności, egzystują w bliskości zdewastowanych bram, pośród wulgarnych napisów na murach i krzykliwych, z innej epoki wziętych, grafitti. Szok wynika z połączenia w obrębie rozległej urbanistycznej przestrzeni owych niesymetrycznych światów - starego i nowego, jeszcze pięknego pięknem przemijającym i już skrajnie turpistycznego brzydotą dnia dzisiejszego. Te czynniki wpływają na wydawałoby się nierealną, a jednocześnie doświadczaną sytuację: Miasta Niemożliwego, a jednak Istniejącego, czyli właśnie Nadrealnego.
Łódź w interpretacji Wojnara jest miejskim palimpsestem, poprzez który przebijają różne warstwy czasu, przez co na jej obliczu wyrytych jest nieskończenie wiele historii. Czas posiada destruktywną, totalitarną władzę nad łódzką architekturą. Przetaczający się codziennie przez jej fabryczny organizm nieskrępowany żywioł ludzki, potęguje jej powolną agonię. Łódź niszczeje, obrastają ją komórki rakowe działalności Czasu i Człowieka. Gdyż następujący miarowo upływ chwil oznacza jej drogę ku zatraceniu. Jego namacalnym, zbierającym krwawe żniwo dowodem są zęby Czasu wyżerające systematycznie kawały łódzkiego mięsa. Radosław Wojnar fotografuje przecież miejsca uśmiercane przez Czas, napiętnowane zniszczeniem, rozsypujące się, popadające w najpodlejszą ruinę. Ukazuje upadłą, zmaltretowaną Łódź, będącą swoistym memento mori, symbolem vanitas. Nigdy nie pokazuje jednak człowieka. Autor starał się przedstawiać miasto jako twór samowystarczalny, podmiot, a nie przedmiot zdjęć, jednak nie uczynił tego wrażenia dominującym. Zdajemy sobie przecież sprawę z ludzkiej w nim obecności. Choć fizycznie nie jest na niej wyobrażony, człowiek odciska swoją postać na fotografii poprzez sugestię, aluzję oraz substytuty jego cielesności - owalne, nagrobne zdjęcie kobiety, czy plakaty reklamowe z fotosami modeli. Przestrzeń miasta rozumiana jako jednostkowa, osobna od ludzkiego Istnienia (widoki opustoszałych ścian, schodów, fabryk, kamienic) przenika się jednak z przestrzenią, będącą domeną człowieka. Ludzie zostawiają swoje ślady na ciele miasta - wpływają tym samym na jego specyficzną atmosferę (jako, że miasto jest też sumą poszczególnych działań ludzkich). Żyją zamknięci w materii przynależących do nich przedmiotów, które są widoczne na fotografiach: w samochodzie, puszkach wypełnionych śmieciami, rozwieszonym na sznurze praniu, nazwiskach umieszczonych na domofonie. One na nowo "zaludniają" samotną przestrzeń. W Łodzi szczególnie często przypomina mi się zdanie wypowiedziane przez Franciszka Starowieyskiego - "Człowiek jest epizodem w życiu przedmiotów"2 - powtarza za znanym malarzem Wojnar. Tym, co dobitnie sankcjonuje ludzką egzystencję w mieście jest zwłaszcza występowanie pisma - np. w formie wulgarnych haseł kibiców drużyn piłkarskich, dzięki czemu zdjęcia zyskują dodatkowy aspekt dramatyczny i zdynamizowany charakter. Częste wykorzystywanie przez Wojnara grafitti, jako motywu wyrażającego ekspresję indywidualną rzutowaną na "skórę" miasta, wynika z podobnego zamysłu. Poza tym posiada niezbywalny dla twórcy walor ornamentu, będącego nieodzownym elementem kreującym kompozycję niektórych fotografii. Spontanicznie przebiegające linie grafitti, fotografowane z taką lubością przez autora, przywodzą też na myśl nastrój taszystowskiego malarstwa, uprawianego w latach pięćdziesiątych przez Georges'a Mathieu czy Tadeusza Kantora.
Prawda fotografowanego obiektu powiązana z utrwalającą obrazy rolą pamięci jest dla Radosława Wojnara równie ważnym aspektem, który daje znać o sobie poprzez jego prace. Fotografia jest dla niego świadectwem jakieś zaistniałej przed obiektywem aparatu rzeczywistości, która w tym sensie jest prawdziwa, że odtwarza to, co w momencie rejestracji widziały jego oczy. Nie oznacza to jednak wcale skupienia się tylko i wyłącznie na stronie dokumentalnej. Przeciwnie, jak twierdzi artysta, w "czystej" fotografii odczuwał niedosyt, niemożność pójścia dalej, niż do ograniczającego muru, jakim jest sama powierzchnia rzeczy. Interesuje go wieloznaczność, polifoniczny przekaz, który według niego można wydobyć z otaczającego nas realnego świata. Dlatego zdecydował się podczas pracy nad cyklem naświetlać każdą klatkę filmu dwa razy. Doszło w ten sposób do nałożenia się na siebie, w obrębie konkretnej fotografii, dwóch kolejno zarejestrowanych łódzkich widoków. Palimpsestem nie jest, więc tylko sama Łódź. Palimpsestem jest też sama technika, w której twórca wykonał swoje prace. Odmienne motywy współwystępują ze sobą, przenikają się ściśle, przezierają jeden przez drugi i dają nowy wymiar odbioru - sytuację rzeczywistą, bo utkaną z jej namacalnych fragmentów, ale niemożliwą przecież do zaistnienia. Czyli jaką? Może transrzeczywistą, bo migrującą swobodnie po jej wielorakich poziomach? Paradoksalnie wykreowaną, mimo, że osiągniętą przez czyste zestawienie obrazów, bez dodatkowych ingerencji artysty w ich naturalną postać.
Intrygujące niejednoznacznością odniesień, urzekające bogactwem faktur, ekspresyjnością form oraz ambiwalentnym pięknem czerpiącym z brzydoty gnijącego miasta - takie są fotografie warszawiaka, zauroczonego łódzką aurą. Są portretem wewnętrznej, przejawiającej się na zewnątrz egzystencji miasta, palimpsestem czasu, historii, ludzi. Także projekcją subiektywnych oczekiwań samego fotografa wobec fotografowanego zjawiska, niejako jego linią papilarną odciśniętą w rejestrowanym łódzkim bruku, skalą wrażliwości, własną emocją i wspomnieniem. Bowiem jak twierdzi Lech Lechowicz: Fotografia, to zachowanie pamięci o czymś, ale także o kimś, ponieważ każda fotografia należy również do pamięci jej autora(.)3.